Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

— Pan bardzo jest uprzejmym — powiedziała. — Czy nie mogę czem służyć panu?...
— W tej chwili nic mi nie potrzeba.
— Czy nie zechce pan zjeść śniadania? — zapytał Grzegorz Vernier.
— Nie mam żadnego apetytu...
— Być może, ale pomimo to potrzeba się posilić koniecznie!... Niechaj się pan przymusi, jeżeli nie chce, abym niezadługo zająć się musiał nim także... — Pojmuję, że doświadczasz pan skutków ciężkich wzruszeń, ale nadzieja i spokój powinny były wstąpić już do pańskiej duszy... Nie potrzebujesz pan odtąd niczego się obawiać... Pamiętaj pan o swojem zdrowiu, bo ono jest koniecznem...
— Jeżeli się zgodzę na śniadanie — odrzekł bankier — to jedynie pod warunkiem, że doktor nie odmówisz mi towarzystwa.
— Ale...
— Przepraszam... żadnego ale! Pod tym tylko warunkiem, że będziemy jedli razem, spróbuję coś przekąsić. Czuję dobrze, że gdybym sam pozostał, zabrakłoby mi odwagi.
— Ha! jeżeli idzie o dodanie panu odwagi, to zostaję.
— Za dwadzieścia minut będzie gotowe wszystko — zawołała pani Lariol. — Gdzie panowie nakryć każą?...
— Zejdziemy na dół — odrzekł doktor — tam będziemy mogli porozmawiać swobodnie, nie przerywając spokoju chorej Menu pozostawiamy pani. Tylko niechajże pani zechce dowieść, że jej zakład posiada pierwszorzędnego kucharza.
— Bądź pan spokojnym, konsyljarzu...
— I niech pani będzie łaskawą kazać powiadomić gospodynią moją, że nie przyjdę do domu.
— Zaraz pójdę uprzedzić o tem Magdalenę.
Pani Lariol wyszła a pan Delariviére raz jeszcze podziękował doktorowi za przyjęcie jego zaproszenia.
— Rozumiem, że samotność w tej chwili byłaby dla pana bardzo przykrą — rzekł uprzejmie młody człowiek. — Ale sza! słuchaj pan!
Z ust Joanny wydobyło się lekkie westchnienie.
Obydwaj panowie zbliżyli się do łóżka...