Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/272

Ta strona została skorygowana.

— Jadę więc w tej chwili...
I Leclére wydał rozkaz, aby zaprzężono do kabrjoletu.
— A zatem, kochany wuju.. podróż nasza już zdecydowana?...
— Jeżeli doktor zgodzi się na przyjęcie Edmy — odpowiedział bankier.
— Kiedybyśmy wyjechali w takim razie?...
— Jutro.
Służący przyszedł oznajmić, że kabrjolet zajechał.

ROZDZIAŁ LXXV.

W pół godziny Fabrycjusz stanął przed bramą domu zdrowia i zaraz wszedł do gabinetu Rittnera.
Doktor, zobaczywszy go, zdziwił się niepomału.
— Jeszcze ty!... — wykrzyknął.
— Jeszcze ja!... — odrzekł młody człowiek ze śmiechem.
— Wizyta ta ma ważny jakiś powód zapewne?
— Naturalnie !...
— O cóż idzie?...
— Czy możesz przyjąć pensjonarkę?
— Warjatkę?
— Nie... Wuj mój wyjeżdża jutro do Nowego Jorku na miesiąc i zabiera mnie ze sobą, a Edmę życzyłby sobie zostawić na ten czas w twoim domu, w pobliżu matki... Czy to możebne?...
— I jak jeszcze... To twoja myśl naturalnie, mój drogi, a przyznaję, że bardzo sprytna!... Powiedziałeś sobie: „Gdy mama i córeczka znajdą się w ręku Rittnera, który mi jest całkiem oddany, wszystko mi pójdzie jak z płatka... Czy tak?
— Nie rozumiem dobrze twojej myśli.
— Cóż znowu?... Rozumiesz mnie wybornie... Pamiętaj, że znam się doskonale na wszelkich grymasach.. Czytam w twojej duszy, jak w otwartej księdze... Możesz na mnie zupełnie liczyć. Dostatecznem będzie w danym razie przesłanie mi telegramu w tych oto mniejwięcej słowach: „Zajmij się pomieszczeniem sum, o jakich ci mówiłem”, a po przybyciu do Paryża nie będziesz już potrzebował dzielić się sukcesją