Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Powóz zatrzymał się przy ulicy Raffet o trzy kwadranse na dwunastą. Frantz Rittner oczekiwał przybyłych i przyjął ich ze zwykłą sobie uprzejmością trochę sztywną. Poprowadził gości do apartamentu Edmy, który składał się z dwóch pokoi w pawilonie na lewo, nad salonem poczekalnym. Oba te pokoje umeblowane były ze skromną elegancją, miały szerokie okna, wychodzące na ogród, pełen zieleni i kwiatów. Były jasne, wesołe.
— Prześlicznie! — odezwała się Edma — będzie mi tu zupełnie dobrze.
Słowa wiernie malowały myśli dziewczęcia, a jednakże obawa jakaś, jakieś ponure przeczucia ściskały jej serce. — Zeszli do salonu. Pan Delariviére nie chciał usiąść.
— Czy pan nas już opuszcza? — zapytał Rittner.
— Czy nie wiesz, doktorze, że wyjeżdżam w daleką podróż? — odezwał się starzec po pewnem wahaniu.
— Wiem o tem, bo gdyby nie ta podróż, córka pańska nie znajdowałaby się tutaj.
— Doktorze, mam prośbę do ciebie. Pragnąłbym przed opuszczeniem Paryża i Francji zobaczyć choć na chwilę ukochaną moją żonę... czy nie odmówisz mi tej łaski?
— Nie, proszę pana — odrzekł Rittner — nie odmówię jej panu, bo pewny prawie jestem, że dzisiejsze zobaczenie się nie będzie niebezpiecznem...
Bankier zadrżał z radości.
— Dziękuję! — wykrzyknął — dziękuję z całej duszy!
— Jeżeli pan łaskaw — odezwał się Frantz Rittner — to służę panu.
Pan Delariviére dodał żywo:
— Proszę, uczyń mi pan jeszcze jedną łaskę...
— Jaką?
— Przeraża mnie ten pokój, w którym widzieliśmy chorą zeszłym razem. Czy nie podobna sprowadzić tutaj Joanny, albo do ogrodu?...
Doktor namyślił się chwilę.
— Dobrze — rzekł nakoniec — wydam zaraz rozkaz stosowny...