Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/294

Ta strona została skorygowana.

— To będzie najlepiej, bo ja niestety nie mogę panu nic więcej powiedzieć.
— I za to bardzo dziękuję, ale niech mi pani pozwoli zadać sobie jeszcze pytanie: — Panna Delariviére miała na pensji zaufaną bardzo przyjaciółkę... zdaje mi się, że pannę Martę.
— A tak, Martę de Reveroy... prześliczną dziewczynę.
— Czy nie przypuszcza pani, że panna Edma powiedziała jej coś na odjezdnem o zamiarach ojca?
— Bardzo by mnie to dziwiło... Edma nie mogła nic a nic o nich wiedzieć. Rozmawiała z ojcem bardzo mało...
— Może później coś pisała?
— Co to, to nie... Wszelka korespondencja, adresowana do moich uczenic, przechodzi przez moje ręce, zanim zostanie doręczoną. Otóż od czasu odjazdu Edmy, Marta nie otrzymała żadnego listu.
Grzegorz powstał z miną dość smutną.
— Raz jeszcze przepraszam panią za moją śmiałość... — rzekł — a niech mi pani raczy wierzyć, że jestem jej nieskończenie wdzięcznym za dobre przyjęcie, jakiego doznałem.

ROZDZIAŁ II.

W chwili, kiedy Grzegorz żegnał się z przełożoną, przy bramie rozległ się dzwonek i dały się słyszeć wesołe głosiki pensjonarek.
— Zatrzymaj się chwilkę, panie doktorze — odezwała się zwierzchniczka zakładu — właśnie uczenice moje powracają z nabożeństwa... Przyślę ci Martę...
Grzegorz podziękował znowu, a przełożona wyszła z salonu. W parę minut panna de Reveroy wbiegła ze zwykłą sobie żywością do salonu.
— Pan Vernier! — wykrzyknęła. — Doprawdy, żem się nie spodziewała pana. Mów pan prędko, czy się nie stało co złego Edmie?
— Niech pani będzie spokojną — odrzekł Grzegorz — nie przynoszę wcale złych wiadomości... Nie przynoszę żadnych...