Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

Skoczył do czekającego powozu.
— Na stację lyońską — zawołał — tylko co koń wyskoczy... Dzięsięć franków na piwo...
Obietnica uczyniona stangretowi, dodała skrzydeł koniowi
Pociąg miał właśnie odchodzić. Młody człowiek wsiadł pospiesznie do wagonu i powtarzał sobie całą drogę, że doróżki paryskie daleko są szybsze od kolei.
Stanąwszy w Melun, udał się pieszo do mieszkania.
— Otrzymałaś depeszę odemnie? — zapytał gospodyni.
— Otrzymałam, proszę pana — odpowiedziała Magdalena.
— Nikt się nie zgłaszał po mnie?
— Nikt a nikt, proszę pana.
Grzegorz, posłyszawszy tę odpowiedź, tak się zmienił na twarzy, iż Magdalena, lubo z natury bardzo ciekawa, nie śmiała go o nic zapytywać.
Wyszedł.
— Może... — mówił sobie, nie tracąc jeszcze nadziei — może Edma życzyła sobie zwiedzić hotel, w którym matka chorowała...
Nie tracąc ani sekundy, udał się pod „Wielkiego Jelenia“. Czekał go tam nowy zawód. Pana Delariviére nikt nie widział.
— Gdzie ona? — zapytywał się zrozpaczony — gdzie ona jest?...
Upadając ze znużenia, powrócił do domu i resztę popołudnia przesiedział w gabinecie, znękany zupełnie.

ROZDZIAŁ III.

Rzućmy na dobry tydziem czasu poza siebie i zobaczymy, co się stało z niektóremi znajomemi nam osobistościami.
Grzegorz Vernier, przykuty znowu przez cztery dni z rzędu do łoża klijenta, stan którego nie pozwalał pozostawiać go samego ani na jedną nawet godzinę, nie mógł opuścić Melun.
Dopiero piątego dnia z rana mógł się wyrwać do Paryża.
Wiemy, co za rozpaczliwę dla siebie musiał tam otrzymać wiadomość.