— niejaki Fryderyk Baltus. Bogaty, prowadził dom na dużą skalę, a latem i zimą mieszkał w willi ze swoją siostrą, panną Pauliną Baltus, osobą prześliczną, ogólnie kochaną i szanowaną. Otóż jest temu około pięciu miesięcy, dnia trzeciego grudnia, ogrodnik miejscowy, wybrawszy się bardzo rano do Melun, o dwadzieścia kroków od sztachet ogrodowych, potknął się o ciało ludzkie, leżące pod śniegiem, który od kilku godzin sypał bezustannie...
— A to ciało? — zapytał żywo bankier.
— Było ciałem pana Fryderyka Baltusa...
— Zamordowano go zatem?
— Tak panie... Jedna kula strzaskała mu głowę, druga przeszyła mu serce, a oględziny sądowe wykazały nadto, że, trzecia kula odbiła się o twardy jakiś przedmiot i przedziurawiła ubranie ofiary, trochę wyżej ponad lewem biodrem, właśnie w miejscu, gdzie była kieszeń i gdzie zabity nosił zwykle pugilares...
— Uśmiercono zatem nieszczęśliwego wystrzałem z rewolweru?
— Tak! — Baltus napadnięty o jakie sto metrów od willi, pod kląbem drzew, miał tyle jeszcze siły, że się dowlokł do sztachet... Tu dopiero upadł i wyzionął ducha, pozbawiony wszelkiej pomocy... Zawiadomiona policja zabrała ciało i natychmiast rozpoczęła śledztwo. Przeszukano około willi i pod drzewami, o których wspomniałem, znaleziono rewolwer pod śniegiem. Wszystkie trzy naboje były wystrzelone. Była to zatem bezwątpienia ta sama broń, którą zbrodnię popełniono.
— Morderca znikł bez śladu?...
— Sypiący się śnieg zawiał najmniejszy ślad stóp ludzkich.
Ale — zapytał bankier — jakże można było się przekonać, że Baltus napadnięty został pod drzewami?
To rzecz najprostsza w świecie... Odgarnięto ostrożnie śnieg w miejscu, gdzie rewolwer został znaleziony... i szeroka kałuża krwi ukazała się na ziemi! Poszli za temi krwistemi śladami i doszli do miejsca, w którem upadła ofiara, ażeby się już nie podnieść więcej.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/30
Ta strona została skorygowana.