Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

drzące powieki, wlepiła spojrzenie w kąt pokoju i już go stamtąd nie odrywała; wyraz przerażenia nie ustępował z twarzy. Chociaż nie spała, zdawało się, że śni jeszcze. Usta się poruszały i szeptały jakieś najpierw niezrozumiałe wyrazy, które jednak stopniowo stawały się coraz wyraźniejsze i które mogła już pochwycić Edma.
Nieszczęśliwa kobieta mówiła o szafocie... Widziała, jak złowroga machina dokonywała swojego dzieła. Widziała strumień krwi, który zamieniał się w rzekę i wzbierał tak, że już dochodził do jej szyji, do ust... Dusiła się... krótki, urywany oddech w ryk się zamienił. Był to wstrętny niezmiernie widok. Edma bała się, ale zapanowała nad tą bojaźnią, a chwyciwszy ręce matki, wołała:
— Mamo, mamo ukochana, to sen tylko... sen okropny, który trzeba odpędzić!... Spojrzyj na mnie, ja jestem dzieckiem twojem... Przypatrz mi się... poznaj mnie... ja cię tak kocham... droga mamo...

ROZDZIAŁ V.

Głos Edmy, jej czułe, łagodne słowa, wywarły nagłe wrażenie, jakiego młoda dziewczyna nie mogła się spodziewać.
Spojrzenie chorej zmieniło kierunek i zwróciło się na córkę z dziwną jakąś słodyczą. Słaby uśmiech zarysował się na wybladłych ustach nieszczęśliwej.
Ożywiona gwałtowną nadzieją, Edma uklękła na skraju łóżka i powtarzała:
— Edma twoja... córka twoja... Poznaj mnie... poznaj mnie... droga matko.
— Poznaję... — odezwała się słabym głosem Joanna — poznaję cię, jasnowłosy aniołku... poznaję cię aniołku o niebieskiem spojrzeniu... aniołku światłości...
— Tak — odrzekła żywo Edma — jestem aniołem światłości i pragnę przelać tę światłość w ciemności, jakie cię otaczają...
— Głębokie te ciemności — odezwała się znów Joanna — złowrogie to ciemności... noc czarna... a jednakże w tej nocy widziałam... i widzę jeszcze...