— Widzisz przecie — rzekł Laurent — dwie sztuki i przyzwoite umeblowanie.
— Ależ to pałac!
— Więc ci tu tak źle nie będzie.
— Będzie mi zanadto dobrze! Tylko czuję tutaj trochę zaduchu, muszę więc przewietrzyć lokal.
— Jak ci się podoba.
Majtek roztworzył dwa duże okna, które wychodziły: jedno do parku, drugie na Sekwanę, na wprost wyspy Rohtschilda,
— Jaki znajdujesz widok? — zapytał Laurent.
— Przepyszny! widać jak rybki skaczą pod wodą, a to rozwesela humor.
— Jest tam za drzewami mała furtka, co prowadzi na brzeg — mówił intendent — oto jest od niej klucz. Będziesz mógł wchodzić i wychodzieć, nie przeszkadzając państwu. I podał Klaudjuszowi klucz, który tenże schował do szuflady stołu.
— Właśnie obiadowa godzina. Chodźmy w stronę kredensu.
— To właśnie! czuję apatyt i zdaje mi się, że przy obiedzie dobrze się sprawię.
— Jutro rano zaczniesz chodzić za kupnem i obstalunkami. Pan Fabrycjusz życzy sobie, aby zastał wszystko, skoro powróci.
— Wszystko będzie gotowe — odrzekł Klaudjusz — i jeżeli to odemnie zależy, to młody pan będzie zadowolony.
Udali się do kredensu, gdzie już było nakryte do stołu.
Laurent zaprezentował nowo przybyłego; znajomość poszła prędko. W godzinę poprzyjaźnił się z wszystkimi.
Wieczór przeszedł jak błyskawica.
Około północy udał się do swojego pawilonu, jedzenie wydawało mu się wytwornem, wino wyśmienitem, łóżko mięciutkiem. Zaledwie przyłożył głowę do poduszki, zasnął snem twardym i śniło mu się, że został kapitanem wielkiego okrętu. Wbrew swojemu zwyczajowi obudził się, kiedy już słońce było wysoko na niebie. W pięć minut był ubrany i wyszedł przez małą furtkę na bulwar, żeby spojrzeć na brzeg i zapoznać się z Sekwaną.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/312
Ta strona została skorygowana.