Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/318

Ta strona została skorygowana.

Paula odrzuciła welon. Grzegorz jak wiemy, znał ją z widzenia.
— Panna Baltus!.. — rzekł z nowym ukłonem.
— Tak jest, panie — odpowiedziała młoda dama. Spotykaliśmy się nieraz ze sobą przy łożu biedaków chorych. — Wszyscy biedni — odparł Grzegorz — znają panią i wszyscy ją błogosławią.
Paula usiadła.
— Czemu mam przypisać zaszczyt, jaki mnie spotyka? — zapytał doktor.
— Bardzo ważna sprawa sprowadza mnie do pana — odrzekła Paula. — Przyszłam pana prosić, ażebyś mnie objaśnił w pewnej kwestji, jaką się zajmuję.
— Niech pani raczy się zapytywać. Odpowiem, jak będę umiał najlepiej.
— Doktorze — spytała Paula — czy studjowałeś warjację?
Grzegorz poruszył się i spojrzał zdziwiony.
Jakto! panna Baltus chciała mówić z nim o warjacji, właśnie w chwili, kiedy on sam zagłębia się w tej nauce z nadzwyczajną gorliwością? Jakim sposobem jedna i ta sama kwestja wspólnie ich zajmowała? Nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Mój wstęp zdziwił pana, jak widzę? — odezwała się Paula.
— Przyznaję, że bardzo nawet.
— I ja właśnie o warjacji, o tym tak obszernym dziele nauki medycznej, chciałabym pomówić z panem. Odpowiedz mi pan, proszę.
— A więc tak — odrzekł Grzegorz — studjowałem i studjuję obłąkanie, i zdaje mi się, że przeczytałem wszystko, co się do niego odnosi, od dzieł najdawniejszych do najświeższych. Głęboko zatrwożony tą chorobą, co w naszym wieku robi tyle spustoszeń fatalnych, sposobię sobie broń do walczenia z nią, skoro ją spotkam na swojej drodze.
— A więc, doktorze — mówiła Paula — można wyleczyć z warjacji, nieprawda?