Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

— Czyż to podobna, aby to był ten sam człowiek? — szepnęła młoda dziewczyna, skoro skończył.
— Dowiem się, co o tem sądzić, chociażby mi przyszło pojechać na miejsce wypadku do Millerie i tam zasięgnąć wiadomości — rzekł doktor. — Przypyśćmy, że dowiem się nazwiska i przekonam się o tożsamości osoby. Cóż za korzyść osiągnęłaby pani z tego odkrycia?
— Wiedząc nazwisko — odrzekła Paula — udałabym się do policji i odnalazła miejsce urodzenia skazańca... Pomimo zaprzeczeń swoich, człowiek ten musi mieć jakąś rodzinę, od której kupię, jeśli będzie potrzeba, zeznania. W pugilaresie mojego brata, znalezionym przy skazańcu, powinno było znajdować się piętnaście tysięcy franków, podniesionych tego samego dnia przez Fryderyka u jego bankiera. Co się stało z temi pieniędzmi? Czyż stracony nie oddał ich jakiemuś krewnemu?... Podwoję, potroję w potrzebie tę sumę i dowiem się prawdy... Co myślisz o tem, panie doktorze?
— Rezultat tego planu wydaje mi się bardzo zagadkowym.
— Masz pan może coś lepszego?
— Tak mi się zdaje...
— Mówże zatem...
— W czasie procesu uderzyło mnie kilka szczegółów, do których sprawiedliwość nie przywiązywała wielkiego znaczenia, a które przecież były bardzo ważne.
— Cóż to za szczegóły?
— Najprzód rewolwer, pozostawiony czy zgubiony na miejscu dokonanej zbrodni. Ten rewolwer, który trybunał traktował bardzo obojętnie, powinien doprowadzić nas do odkrycia prawdy. Jakim sposobem Piotr, taki nędzny biedak, mógł posiadać broń tak kosztowną? Z jakiego warsztatu pochodziła ta broń? Na kolbie były znaki herbu. Herb ten wyrznięty zapewne z polecenia prawdziwego właściciela, zniknął, ale może zdołanoby odszukać grawera, który go wykonywał...
— Prawda — szepnęła Paula.