Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

— Zajęto się wyłącznie milczeniem skazanego, silono się, aby wydobyć z niego zeznania, a kiedy to się nie udało, zaniedbano śledztwa.
— I to prawda — potwierdziła młoda dama.
— Czy pani sądzi, że możnaby wydostać z sądu rewolwer, którego użył morderca?
— Przynajmniej spróbujemy... Jeżeli chcesz, doktorze, to pojedziemy razem dzisiaj jeszcze do prokuratora rzeczypospolitej...
— Jestem na rozkazy pani... Ale to jeszcze nie wszystko. Nie zajęto się także odpowiednio sfałszowanym czekiem, o którym była mowa w procesie, a którego nie odnaleziono, jak i tych piętnastu tysięcy franków... Czy pani nie wie, czy brat nie domyślał się fałszerza?
— Brat mój nie mówił nic o tem panu Jakóbowi Lefébre, swojemu bankierowi.. ja zaś nie widziałam go już potem żywego...
— A więc tylko fałszerz miał interes wydrzeć ten czek panu Baltus, a stracony człowiek nie mógł być tym fałszerzem. Najlepszym tego dowodem sparaliżowana jego ręka...
— Stracony więc albo nie był wcale winnym, albo był tylko wspólnikiem — zawołała panna Baltus. — Przekonania nasze najzupełniej zgadzają się w tym względzie.
W tej chwili ktoś lekko zapukał do drzwi.
Grzegorz pospieszył otworzyć, stara Magdalena ukazała się w progu.
— Co tam? — zapytał.
— Przyniesiono z poczty list do pana doktora.
— Proszę...
Na widok listu, młodemu człowiekowi serce silniej zabiło. Przeczytał adres. Pismo drobne, cienkie, widocznie kobiece, nie było mu znanem. Na kopercie był stempel poczty z Saint Maude.
Bicie serca Grzegorza powiększyło się jeszcze.
— Pozwoli pani? — zapytał pannę Baltus.
— Bardzo proszę.