Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

Dziecko pobiegło do matki, objęło ją za szyję i pokryło pocałunkami. Niewyraźny uśmiech zarysował się na ustach Joanny.
— No, kochana mateczko — odezwała się Edma — idziemy do ogrodu?
— Do ogrodu!... — powtórzyła machinalnie warjatka.
— Tak, jak wczoraj, jak poza wczoraj, pod te lazurowe niebo, pomiędzy te gazony i kwiaty.
— Kwiaty — powtórzyła znowu pani Delariviére tonem bezdźwięcznym, oznaczającym brak inteligencji...
— Tak. Chodź mamusiu.
Wzięła Joannę pod rękę, a ta poszła za nią spokojnie. Wszedłszy do ogrodu, Edma pociągnęła Joannę do zielonej altanki, którą już znamy. Spieszno jej było bardzo.
Przeszło już godzinę miała przy sobie klucze doktora i to cud prawdziwy, że nie spostrzegł tego dotąd.
Pani Delariviére patrzyła na kwiaty z rodzajem zachwytu, dotykała się jednych za drugimi i chciała się zatrzymywać przed każdym.
— Chodź w tę stronę, droga matko... — mówiła córka, pociągając ją powoli — w tej stronie więcej cienia!... śpiew ptaków jest przyjemniejszy... są tam kwiaty zawsze....Chodź, proszę cię!
Ale Joanna nie dała się poruszyć.
— Boże, mój Boże! — myślała Edma — mama nie chce opuścić tego miejsca!... Co tu robić? Napróżno tracimy czas, a potem czy ucieczka będzie jeszcze możebną?...
Joanna zaczęła zrywać róże.

ROZDZIAŁXIII.

— Matko ukochana — mówiła Edma łagodnym, przekonywującym głosem — czy widzisz tam to piękne drzewo, jakby śniegiem przyprószone... Tam narwiemy kwiatów i będziemy robić girlandy...
I wskazała ręką na akację, pokrytą białym, pachnącym kwiatem. Spojrzenie obłąkanej zwróciło się na wskazane jej drzewo, tam przy furtce.