Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/339

Ta strona została skorygowana.

Edma porwała się z ziemi i idąc prędko, pociągnęła za sobą Joannę. Chora zdobyła się na tyle siły, że mogła jej nadążyć.
Doszły już tą drogą aż do miejsca, w którem się rozszerzała na wprost amfiteatru i trupiarni. Edma coraz szybszym krokiem zmierzała do przedziału pomiędzy dwoma zabudowaniami, gdzie były drzwi wychodzące na bulwar Montmorency. Ale w tej właśnie chwili poza murem dały się słyszeć jakieś głosy i klucz zgrzytnął w zamku od wąskich drzwiczek, które ogrodnik wskazał jako komunikacją z budynków, zajmowanych przez warjatki z amfiteatrem i grabarnią.
— Zgubione jesteśmy! — powiedziała sobie młoda dziewczyna. — Uciekać niepodobna... Gdzie się tu ukryć?...
Stały tuż przed amfiteatrem. Klucz był we drzwiach. Otworzyła je, popchnęła Joannę, weszła za nią i drzwi zamknęła.
Upłynęło kilka minut.
Teraz nie dochodził ich żaden odgłos.
Młoda dziewczyna machinalnie spojrzała dookoła, zbladła jak śmierć, zachwiała się i o mało nie wydała okrzyku zgrozy.
O dwa kroki od niej na kamiennej płycie wyciągnięty leżeł trup kobiety, młodej jeszcze, z twarzą wykrzywioną ostatnim zapewne bólem. Zlodowaciała z przestrachu Edma spojrzała na matkę.
Joanna uśmiechała się do trupa.
Nowy jakiś odgłos wyrwał Edmę z tego osłupienia, żeby ją nowego nabawić strachu. Posłyszała znowu jakieś kroki w oddali. Przyskoczyła do drzwi a przytykając ucho do desek, zaczęła się przysłuchiwać. Kroki zbliżały się do amfiteatru.
— To tutaj ktoś idzie! — pomyślała. — Teraz już po nas.
Wewnątz amfiteatru było zupełnie prawie ciemno, światło dochodziło tylko otworami w formie krzyża, wyrzniętemi w okiennicach. Edma zaczęła się rozglądać w tej ciemności, poszukując jakiej kryjówki. W rogu ciasnej niskiej sali spostrzegła kilka trumien próżnych, stojących jedna na drugiej.