Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

— Rzeczywiście, że to jest możliwe — odrzekł po chwilowem zastanowieniu bankier. — Ale można było albo zwalić, albo utrwalić dowody materjalne, za pomocą dowodów moralnych... Łatwo było wywiedzieć się o przeszłości tego człowieka, łatwo wybadać, czy jego życie przeszłe pozwala przypisywać mu zbrodnią, łatwo było wyśledzić, czy doszedł naprawdę do tego, iżby zdolnym był w nocy, w lesie i to w czasie zimna i zawiei śnieżnej, w czasie, kiedy najbiedniejszy znajdzie sobie jakieś schronienie, czyhać na spełnienie morderstwa?...
— Niestety! sprawiedliwość potknęła się o niemożebną do przebycia zaporę...
— Jakto? — odezwał się pan Delariviére, zaintrygowany i zaciekawiony opowiadaniem doktora.
Vernier mówił dalej:
— Obwiniony nie miał przy sobie żadnych dowodów, pozwalających nabrać przekonania, kto on rzeczywiście. Badano go, Bóg wie, ile razy i nic się nie dowiedziano
— Na pytanie, jak się nazywasz?...
— „Piotr“ — odpowiadał.
— „To jest imię chrzestne, ale jakie jest twoje nazwisko“?
— „Nie mam nazwiska”.
— Gdzie się urodziłeś“?
— „Nie wiem“.
— „Ile masz lat“?
— „Nie wiem“.
— „Gdzie mieszkałeś, zanim do Fontenebleau przybyłeś“?
— „Na gościńcach“.
— „Co robiłeś“?
— „Żebrałem“.
— „Masz ojca lub matkę”?
— „Nie znałem ich nigdy“.
— „Masz choćby krewnych jakich“?
— „Nie znam żadnych”.
— Jednem słowem nie i nie. Widocznie miał ten człowiek żelaznej woli jakieś ważne powody do ukrywania nazwiska, miał interes w otaczaniu swej osoby nieprzeniknioną ciemnością.