Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/341

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XIV.

Kolej obwodowa przeleciała, pozostawiając długi, pas dymu poza sobą. Joanna zdawała się być uspokojoną. Edma rozglądała się dookoła, na wszystkie strony, jak tylko okiem zasięgnąć mogła, bulwar Montmorency pusty był zupełnie. Naprzeciwko znajdował się przejazd przez szyny kolejowe, a po drugiej stronie szyn wielki czworoboczny budynek z mnóstwem okien, dotykał fortyfikacji — to budynek bastjonu № 61.
Obie kobiety przeszły przez szyny. Nagle Edma zadrżała, spostrzegłszy żołnierza stojącego na warcie przed bramą i z bronią na ramieniu. Skręciła na bulwar Suchet na prawo. Droga wojskowa tak samo była pusta, jak i bulwar Montmorency. Młoda dziewczyna trzymała Joannę za rękę i nagliła do spiesznego kroku.
— Gdzie my idziemy? — zapytała się sama siebie. — Nie wiem, ale mniejsza o to... Napotkamy przecie jaki powóz... to wsiądziemy i każemy się zawieść na stację Lyońską... Wtedy nie będziemy się już miały czego obawiać.
Joanna szła z pewnem wahaniem. Wydawała się cierpiącą. Widocznie silna wola nie mogła podtrzymać jej fizycznego osłabienia. Zaczynała się już męczyć... Wielkie krople potu wystąpiły na jej czoło, żyły na skroniach nabrzmiały, a oczy błyszczały dziwnym jakimś wyrazem. Nagle zatrzymała się i usiadła, albo raczej upadła.
— Matko droga! — zawołała Edma — powstań, błagam cię o to... Odwagi... potrzeba nam iść jeszcze. Chodźmy...
Joanna nie odpowiedziała ani słowa i nie poruszyła się wcale... Zdawało się, że nic wcale nie słyszy. Edma pochwyciła ją za ręce i lekko pociągnęła, ażeby zmusić do powstania. Warjatke wyrwała ręce ze złością i z dziwniejszym jeszcze wyrazem oczu. Wyraz ten niestety aż nadto dobrze był znany Edmie, bo zawsze prawie poprzedzał straszny kryzys... W obawie tego kryzysu, największego ze wszystkich nieszczęść w okoliczności podobnej, w obawie dzikich przerażających okrzyków, Edma straciła głowę; upadła