Klaudjusz Marteau, po zwiedzeniu brzegów Sekwany i warsztatów żeglugi, porobił potrzebne sobie zakupy, za wcale umiarkowane ceny. Nabył ładne czółenko, kajak, jachcik i dużą łódkę spacerową. Był zachwycony. Czuł, że żyje, że odmłodniał przynajmniej o jakie lat dziesięć. Oczekiwał 15 czerwca, jako początku sezonu połowu. Laurent i exmajtek zgadzali się najwyborniej i prędko stali się najlepszymi przyjaciółmi w świecie. Pewnego wczesnego poranku Laurent zastukał do niego do drzwi.
— Ho! ho! pan już na nogach — odezwał się majtek.
— Chciałem cię prosić, abyś mi dopomógł trochę.
— Z całego serca panie.
— Podjemy najpierw cośkolwiek, a za pół godziny wyruszymy.
— Gdzież, proszę pana?
— Do Paryża.
— Do Paryża! A cóż będziemy robić w Paryżu?
— Przeprowadzimy się, mój bracie.
— A to mi się podoba, a kogo będziemy przeprowadzać, za przeproszeniem pana, panie Laurent?
— Pan Fabrycjusz wymówił lokal przy ulicy Clichy, a mnie wydał rozkaz, abym zabrał wszystkie jego graty, pościel, garderobę, broń i przewiózł ją tutaj.
Zjedli śniadanie i udali się pieszo do stolicy. Trochę po dziewiątej przybyli na ulicę Clichy i weszli do parterowego mieszkania, jakie czytelnicy nasi już znają. Otworzyli najpierw okna, potem obejrzeli wszystko, co było do zapakowania i udali się za kupnem pak, w które mieli zapakować graty pana Fabrycjusza, jak się wyrażał Laurent. Gdy powrócili ze sprawunkiem, Laurent wypróżnił wszystkie szuflady, a Klaudjusz popakował to wszystko bardzo zręcznie i porządnie. Wszystko już było prawie gotowe. Pozostawała jeszcze jedna tylko paka, przeznaczona na broń, pałasze, szpady dawne i teraźniejsze.
— Zajmij się ostatnią skrzynią — rzekł Laurent do Klaudjusza — a ja pójdę po wóz tymczasem.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/344
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XV.