Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

— I nie zmienił do ostatka systemu? — zapytał bankier.
— Ani żartem choćby! Ile razy stawiano go przed sędziego śledczego, tyle razy powtarzał jedno i to samo, a kończył zawsze oświadczeniem: „Jestem niewinny!...“
— Rzeczywiście, że to coś niezmiernie dziwnego!... Powiedz mi jednak doktorze, czy śledztwo, co do sprawdzenia osoby, przeprowadzone zostało starannie?
— Najstaranniej, ale zgoła bez żadnego rezultatu, co jest tem więcej zastanawiające wobec faktu, iż obwinionego łatwo jest dokładnie opisać... Ma on sparaliżowaną prawą rękę...
— Sparaliżowany jest na prawą rękę? — powtórzył zdumiony bankier.
— Tak panie, a paraliż ten wywołała głęboka rana, rodzaj zgruchotania... Sprawiedliwość chciała użyć sposobu, jaki się prawie zawsze udaje, chciała fotografje obwinionego rozesłać na wszystkie strony. Ale kiedy przystąpiono do zdjęcia fotografji, nieszczęśliwy wpadł poraz pierwszy w taką wściekłość, że trzeba go było wpakować w kaftan warjatów. Klisza wyszła tak niedokładnie, że na nic się nie przydała.
— Cóż więc za tajemnicę może mieć u licha tyn człowiek? — zapytał Delariviére — że woli śmierć na szafocie, niż ujawnienie swej osoby.
— Gubię się w przypuszczeniach.
— W jakim jest wieku i do jakiej należeć może klasy społecznej?...
— Może mieć lat czterdzieści trzy do czterdziestu pięciu, odebrał, jak się zdaje, pewne wykształcenie, prezentuje się wcale dobrze i wyraża poprawnie.
— Czy nie będzie to jeden z tych synów marnotrawnych, pochodzących z lepszych rodzin, a doprowadzonych przez rozpustę do nędzy, a przez nędzę do zbrodni?... Resztki wstydu nie pozwalają mu rzucać plamy na nazwisko, cieszące się może szacunkiem.
— Może... wszystkie przypuszczenia są możebne.
— Czy widziałeś tego człowieka z bliska, doktorze?
— Widziałem. Dzięki uprzejmości naczelnego lekarza więzienia byłem w celi więźnia i rozmawiałem z nim nawet.