Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/353

Ta strona została skorygowana.

Rittner wzruszył ramionami.
Oficer odpowiedział:
— To, czego pani żąda odemnie jest poprostu niepodobieństwem. Jakim prawem mogę brać na siebie odpowiedzialność w sprawie tak wielkiej wagi, na jakiej zasadzie mógłbym dopomódz do spełnienia żądań pani? Mama pani powierzoną została doktorowi. On jest odpowiedzialnym za nią. Nie może nie uczynić zadość obowiązkom, jakie wkłada nań okazane mu zaufanie.
— Jeżeli jednak, proszę pana, życiu matki zagraża niebezpieczeństwo, jeżeli czyhają na nie?
— Kto, proszę pani?
— Ten właśnie oto człowiek.
Porucznik uśmiechnął się i odpowiedział:
— Opinja, jaką potrafił zjednać sobie pan Rittner, nie pozwala mi traktować poważnie podobnego podejrzenia. Jego oddanie się swoim chorym jest znane i podziwiane powszechnie.
— A zatem, łaskawy panie, odmawiasz pan i opuszczasz nieczczęśliwe?
— Ani opuszczam pani, ani panią podtrzymuję. Radzę pani tylko zastosować się do żądania doktora, bo nie widzę żadnej racji, aby pani mogła postąpić inaczej.
Edma straciła głowę.
— Ah! — zawołała w przystępie uniesienia i boleści — ta obojętność, to nikczemność! Oddajesz nas pan w ręce kata.
— Poruczniku! — odezwał się Rittner zimno — będę napewno potrzebował pańskiego poświadczenia, że to dziecko jest obłąkane.
— Obłąkane?... — powtórzyła młoda dziewczyna — tak jest, masz pan słuszność, panie doktorze, ale to dzięki panu jedynie!.. Niech cię Bóg osądzi i ukarze...
I nieszczęśliwa Edma, pokonana strasznemi, jakie przebyła i przebywała wrażeniami, straciła świadomość i padła na trawnik u nóg matki, która wcale tego nie zauważyła.
Rittner odetchnął swobodniej.