Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/356

Ta strona została skorygowana.

— Byłby mi bardzo użytecznym i dopomagałby matce. Chłopak dostałby żywność, ubranie, mieszkanie i dwadzieścia franków na miesiąc. Ale czy będzie chciał się zgodzić?
— Nie obawiaj się pan o niego, zgodzi się z największą chęcią, to złote serce... Pragnie najczęściej nawet pracy, byleby mógł matce dopomódz.
— Gdzie mieszka?
— W Charenton, ulica Paryska. Możesz pan zaraz tam po śniadaniu pójść się rozmówić.
— Wie pan jak się nazywa?
— Wiem; Piotr Tallendier, a matce jego imię Marja Tallendier.
Klaudjusz zapisał to nazwisko ołówkiem na kawałku papieru. Obaj mężczyźni poszli potem na śniadanie, po którem pożegnali się przyjaznem uściśnięciem ręki. Fabrykant powrócił do warsztatu, eks-marynarz poszedł na ul. Paryską. Zatrzymał się pod wskazanym adresem i wszedł do domu bardzo skromnej powierzchowności.
— Czy pani Tallandier tutaj mieszka? — zapytał stróża.
— Tak, proszę pana.
— Na którem piętrze?
— Na ostatniem, drzwi na wprost schodów.
— Bardzo dziękuję.
Klaudjusz wszedł pospiesznie na schody. W sieni czwartego piętra znalazł się na wprost drzwi, do których zastukał. Otworzył mu chłopak dwunastoletni.
— Czy pani Tallendier tutaj mieszka?
— Tutaj, proszę pana.
— Chciałem z nią pomówić słów parę.
Chłopiec poprosił go do pokoju i zawołał matkę.
Pomieszkanie, do którego wszedł marynarz było czystą facjatką z oknem, na dach wychodzącem, zaopatrzone w proste ale białe firanki, składało się z jednej stancji i alkowy i było bardzo niewielkie. Niewiele prostych zupełnie sprzętów prawdziwie flamandzkę czystością okupywały prostotę swoją. Klaudjusz zauważył, że matka z synem mieszkali bardzo schludnie. Syn pani Tallendier miał, jak wiemy, lat około