Grzegorz nie mógł się dość nadziwić porządkowi, jaki wszędzie panował; cała ta maszyna, w której najmniejsze kółka obracały się z największą dokładnością, przytem prześliczne położenie i obszerna przestrzeń zajęta na sam zakład. Park wydał mu się cudownym.
— Idźmy dalej, proszę pana.
— Służę panu.
Frantz Rittner zaprowadził Grzegorza do pawilonu, gdzie mieszkał i pokazał mu lokal swój, jaki czytelnicy już znają.
Grzegorz zbliżył się do jednego z okien i wskazując na pawilon, w którym mieszkała Edma, zapytał:
— Jakie jest przeznaczenie tamtego budynku?
— Na dole znajduje się salon dla gości i trzy inne pokoje. Na pierwszem piętrze dwa apartamenta, przeznaczone dla pensjonarek bogatych i zupełnie spokojnych. Czy życzy pan sobie je zobaczyć?
— Dzisiaj nie ma potrzeby. Teraz pomówmy o cenie. Jaką pan stawia cenę?...
— Sześć kroć sto tysięcy franków...
Grzegorz powstał i wziął za kapelusz.
— Żałuję mocno, panie doktorze, żem go niepotrzebnie fatygował... — powiedział.
— Zaczekaj pan — odezwał się Rittner — możemy przecie porozmawiać, u djabła.
Grzegorz usiadł spowrotem.
— Suma ta wydaje się panu wygórowaną — ciągnął Rittner.
— Nie powiadam, że tak, ale daleką jest od mojej.
— Wiele mi pan ofiarujesz?
— Trzy kroć sto tysięcy franków.
Rittner podskoczył do góry.
— Trzysta tysięcy franków! — powtórzył. — To zaledwie wartość gruntu!... Nie liczy więc pan ani budynków, ani urządzenia. To niemożebne...
Dodam pięćdziesiąt tysięcy franków...
Rittner zdawał się namyślać. Po chwili też westchnął i powiedział:
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/362
Ta strona została skorygowana.