Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/365

Ta strona została skorygowana.

Pomocnik Rittnera, który doglądał młodej dziewczyny, nie przewidywał innych skutków, jak śmierć lub obłąkanie.
— Nieszczęśliwe dziecię — powtarzał nieraz — zwarjuje jak jej matka. Lepiejby było, żeby umarła!
Sprzedaż i kupno domu zdrowia odbyło się tak szybko, iż doktor Rittner nie mógł się dość wydziwić, iż tak mu się szczęśliwie udało.
— Jestem wolny! — powtarzał, zacierając ręce. — Wyjadę kiedy mi się tylko spodoba, nic nie zostawię poza sobą...
Po wyjeździe Grzegorza i dwóch notarjuszów rozpoczął pakowanie swoich rzeczy. Obiecywał sobie zaraz pojutrze wyjechać do Niemiec i to pociągiem pospiesznym. Niech tylko Vernier obejmie zakład w posiadanie. Nie zajmował się wcale swoimi chorymi.
Skoro tylko znajdę się daleko od Paryża — mówił sobie — niech się robi co chce... Nie mam się już czego obawiać... Interesowani nie będą mnie poszukiwać, żebym im dotrzymał słowa... A przytem gdzieżby mnie znaleźli?... Frantz Rittner zniknie... Nie pozostanie po nim ani śladu...
Nagle myśl jakaś go zastanowiła i padła jak lodowata kropla wody na jego rozkoszne marzenia. Dla opuszczenia Francji, dla zniknięcia potrzebne mu były papiery, na obce, nie jego nazwisko. Przed czterema oto dniami powziął wyspowiadanie swych projektów ucieczki Renému Jancelyn i dał mu do podrobienia ubiegłe paszporty. Wprawny fałszerz zobowiązał się najformalniej zregulować daty i odnieść bezzwłocznie dokumenty. Tymczasem René nie dawał najmniejszego znaku życia.
— To dziwne! — pomyślał doktor. — Co znaczy to opóźnienie i to milczenie?
Skoro tylko spakował swoje walizy, kazał uprzedzić pomocnika, że pragnie z nim pomówić. Młody Niemiec nie dał czekać na siebie.
— Kochany mój kolego — odezwał się doń Rittner — muszę ci oznajmić bardzo niedobrą nowinę. Musimy się rozstać ze sobą.