— Spodziewałem się tego — odpowiedział pomocnik.
— Naprawdę?
— Tak, panie doktorze... widziałem dwóch notarjuszów, przybyłych tu dzisiaj rano i domyśliłem się, że pan sprzedajesz swój zakład.
— Nie myliłeś się kolega... rozstaję się z panem z żalem prawdziwym, bo pod żadnym względem nie miałem panu nic do zarzucenia... Ale ważne sprawy powołują mnie nagle spowrotem do mojego kraju... Czy i pan przypadkiem nie chciałbyś zrobić tak samo?
— O! wcale nie, panie doktorze, a nawet gdybym chciał, to bym nie mógł tego uczynić.
— Dlaczego?
— Jestem zbiegłym żołnierzem i zanotowanym jako taki. Ciężka kara dotknęłaby mnie w Niemczech...
— A czy nie życzyłbyś pan sobie pozostać na posadzie w Auteuil?
— Wolałbym ją, niż każdą inną.
— Pozostań więc pan tutaj, skoro ci jest dobrze.
— Pragnąłbym bardzo, ale czy pański następca zechce mnie zatrzymać?
— Dlaczegożby nie? Następca mój obejmuje zakład pojutrze rano... Przedstawię mu pana w taki sposób, że pozycja twoja nietylko się nie zmieni, ale znacznie owszem polepszy.
— Bardzo będę wdzięcznym panu za to...
— Jeszcze słowo. Czy pogrzeby dwóch zmarłych już się odbyły
— Tak, panie dyrektorze...
— Czy reprezentanci obydwu rodzin byli obecni?
— Byli, panie dyrektorze.
— Bardzo dobrze — pomyślał sobie Rittner — mam zatem jeszcze dwie wcale okrągłe sumki do odebrania przed wyjazdem... Przejdę się jutro do sukcesorów.
I pożegnał pomocnika.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/366
Ta strona została skorygowana.