przeglądać, ażeby spalić później to, co było niepotrzebne. Przeczytała kilka listów i zgniotła je w ręku ze złością i obrzydzeniem.
— W ogień! — powiedziała prawie głośno — w ogień te obrzydłe pamiątki, i czemuż nie mogę rzucić razem z niemi przeszłości, którą się brzydzę!...
Nie podniosła się jednakże zaraz, aby wykonać zamiar, ale przeglądała dalej. Naraz jakiś pognieciony bilecik znalazł się pod jej palcami. Zaadresowany był do Renégo Jancelyn, ale nie miał na adresie marki pocztowej.
— Pismo Fabrycjusza! — pomyślała młoda kobieta.
Roztworzyła bilecik i przeczytała następujące wyrazy w stylu telegraficznym:
F. Baltus ma przekaz w ręku. Mówi o ekspercie i o P.R. Położenie naprężone. Potrzebna narada. Czekam, kawiarnia Helder. Spal tę kartkę. 3 grudnia 73 r.
— F. Baltus... — mruknęła, marszcząc brwi, Matylda, jak ten, co sobie usiłuje coś przypomnieć. — Skąd pochodzi ten bilecik... A pamiętam... Brat mój pewną razą opuścił go bezwiednie, otwierając pugilares. Ciekawa, jak wszystkie kobiety, chciałam się dowiedzieć, co zawiera... Przydeptałam papier i René odszedł, nie wiedząc, że go zgubił... F. Baltus... przypominam sobie to nazwisko... Człowiek, którego zamordował ów, co go stracili w Melun tego dnia, kiedy Fabrycjusz spotkał tam swego wuja, nazywał się Baltus... Cóż to za przekaz, o którym pisze? Nie wiem, ale mi się zdaje, że to jakaś tajemnica co do tego Baltusa... Co to znów to P.R.? Prokurator Rzeczypospolitej zapewne... Widocznie mowa o zbrodni? Dziwne to jakoś bardzo! Muszę się zapytać Renégo. Wyburczy mnie za ciekawość, ale przecie musi coś odpowiedzieć! Zachowam ten bilecik...
Skończyła przeglądanie papierów i te, które uważała za potrzebne, schowała wraz z bilecikiem napowrót do pudełka, zamknęła je na kluczyk, wszystkie listy romansowe spaliła w kominku, wróciła znowu zamyślona do szezlągu, położyła się na wznak, ręce podłożyła pod głowę i wpatrzyła się