Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/372

Ta strona została skorygowana.

w jakiś przedmiot, którego nie widziała. Potrochu powieki ciężyć jej zaczęły. Sen, przywoływany napróżno przed paru godzinami, przyszedł sam teraz. Młoda kobieta usnęła.
Skoro się przebudziła, spojrzenie jej padło na zegar. Wskazówki były na wpół do dwunastej. Zeszła na dół i poszła do sztachet ogrodowych, tu przystanęła i oczekiwała na Pawła z ciągłym niepokojem i trwogą, jak gdyby przeczuwała nieszczęście jakie dla Pawła.
Po dość długim czasie rozległ się wreszcie odgłos kół i szybko się zbliżał. Matylda stłumiła oddech.
— Może to Paweł! — pomyślała.

ROZDZIAŁ XXII.

Był to rzeczywiście Paweł Langenois. Powóz zatrzymał się przy sztachetach.
— Jesteś przecie! — wykrzyknęła Matylda, rzucając się ku młodemu człowiekowi, wysiadającemu z powozu.
— Dlaczego tak późno przybywasz? — wyszepnęła zaledwie dosłyszalnym głosem.
— A no... — odrzekł lakonicznie Paweł — musiałem zabawić dłużej, niż myślałem...
— U bankiera?
— U bankiera...
— Prawdę mówisz?
— Czy ja mam zwyczaj kłamać? — zapytał szorstko Langenois...
— Nie... nie... — odrzekła żywo Matylda. — Sama nie wiem, co mówię... nie miej mi tego za złe... Bo widzisz taka byłam o ciebie niespokojna...
Młody człowiek wzruszył ramionami.
— No, a teraz uspokoiłaś się?
— Niezupełnie, nie jesteś takim, jakim byłeś przed odjazdem. Wydajesz mi się smutnym... zamyślonym... Wydaje mi się, że musiało ci się stać coś niedobrego, że mi przynosisz złą nowinę.
— Mylisz się, Matyldo.