— Dobrze! dobrze, przysięgam!
— Parę tygodni temu, czy przypominasz to sobie, przysłałem ci przekaz, przeznaczony na kupno kosztownego garnituru, który ci się tak bardzo podobał.
— Czy sobie to przypominam? — wykrzyknęła Matylda.
— Czy przypominasz sobie, jaka suma wypisana była na czeku? — ciągnął dalej pan de Langenois.
— Doskonale. Była to suma, której potrzebowałam na kupno kosztowności, ofiarowanych mi z taką książęcą galanterją.
— A cena tych kosztowności?
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków. Ale dlaczego mnie wypytujesz o tę sumę, skoro tak samo jak ja, pamiętasz ją dobrze?...
— Nie pytaj mnie i pozwól mi dokończyć — rzekł Paweł.
Matylda skinęła głową.
— Czy ten przekaz na dwadzieścia pięć tysięcy franków — ciągnął dalej młody człowiek — był przedstawiony kasjerowi mojego bankiera.
— Ależ... ma się rozumieć.
— Kiedy?
— Nazajutrz po otrzymaniu go przez ciebie.
— Czyś sama chodziła podnosić pieniądze?
— Nie, posłałam mego brata Renégo.
— To dziwne! — mruknął Paweł, którego czoło, wypogodzone na chwilę, zasępiło się teraz znowu.
— Dziwne? — powtórzyła Matylda — Cóż w tem widzisz dziwnego?
Zamiast odpowiedzieć na to pytanie, pan de Langenois mówił dalej:
— Czy pewną jesteś, że twój brat sam był u kasjera i odebrał sumę przekazaną?
— Najpewniejszą; powierzyłam czek Renému około piątej po południu, a nazajutrz o jedenastej przyszedł do mnie na śniadanie i oddał mi sumę, jaką mu wypłacono.