go przedstawiłeś i panu pieniądze wpłacono... Zapieraj się pan teraz, bardzo proszę.
Matylda padła na kolana przed Pawłem. Zrozumiała podłość Renégo.
— Łaski!... — szeptała, wyciągając błagalnie ręce. Łaski! na miłość Boską....
— Łaski powiadasz! — powtórzył pan Langenois. Ah! bądźcie spokojni! Nie oddam was w ręce sprawiedliwości. Gdybym was oskarżył, musiałbym świadczyć przeciwko wam przed sądem!... Potrzebaby się przyznać głośno, żem żył w stosunkach z siostrą fałszerza!... Potrzebaby poruszyć dużo błota, a ja się boję powalać!... Żyjcie spokojnie w swojej hańbie i podzielcie się rabunkiem... Ja potrzebuje powietrza, odchodzę...
Matylda załamywała ręce, powtarzając:
— Litości! ja nic nie jestem winną.
Wice-hrabia nie słuchał i mówił dalej:
— Oczczędzam was nie dla was, ale dla mnie samego... Ale niechaj was nigdy nie napotkam na mojej drodze... Zapomnijcie nawet mojego nazwiska... Ja was nie znam już wcale... Brzydzę się posłać was na galery i nie chcę nawet zachować dowodu waszej zbrodni...
Mówiąc to, pan Langenois rzucił na dywan sfałszowany czek, który trzymał w ręku i wyszedł z pokoju, nie patrząc na Matyldę, powtarzającą ciągle zagasłym głosem:
— Litości... litości... Ja jestem niewinną... i kocham cię bez granic.
René uśmiechnął się cynicznie w chwili, kiedy drzwi się zamknęły i rzucił się na czek fałszywy, jaki leżał pomiędzy nim a siostrą.
Młoda kobieta dostrzegła, a raczej odgadła poruszenie brata. Uprzedziwszy, schwyciła papier i stanęła przed nędznikiem z okiem błyszczącym z wściekłości, z nieszczęsnym papierem w ręku. Nerwowe drżenie wstrząsnęło całem jej ciałem, a zęby dzwoniły. Wyciągnęła rękę ku Renému, który
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/380
Ta strona została skorygowana.