Doktor z Courbevoie jeszcze nie przybył. Laurent przez dyskrecję opuścił pokój. Paweł de Langenois sam pozostał przy zemdlonej Matyldzie.
Musimy wytłomaczyć czytelnikom to zjawienie się w porę Klaudjusza na miejscu katastrofy.
Wieczór był bardzo piękny, więc zapaliwszy fajeczkę, spacerował nad brzegiem Sekwany, gdy spostrzegł niezwykłe światło w oknach domu Matyldy i krzyki służących: „pali się!“ Odwaga i szlachetne instynkta dokonały reszty. Co do wice-hrabiego de Langenois czytelnicy zdziwili się zapewne jego nagłemu powrotowi do domu, który opuścił ze wzgardą na ustach i złością w sercu. Może zapytają się siebie, co za nagła zmiana nastąpiła w zapatrywaniach tego młodego człowieka? Winnismy w tym względzie objaśnienie, jakie zrobimy w krótkości.
Wychodząc w paroksyźmie oburzenia i złości z małego saloniku Matyldy, udał się Paweł pospiesznym krokiem do Paryża. Po dwudziestu minutach złość jego stopniowo się uspokoiła, zaczął rozważać na zimno i po głębokiem zastanowieniu się, doszedł do przekonania, że Matylda była zupełnie niewinną w sprawie oszustwa, popełnionego przez Renégo. Niepodobna mu było przypuszczać, ażeby młoda kobieta mogła odegrać ohydną komedję, jaką jej zarzucał. Krzyki Matyldy, błagającej na kolanach jego litości, odbijały mu się jeszcze w uszach i znajdowały odgłos w sercu, w którem na nowo rozbudziła się miłość.
— Biedna dziewczyna nie była z pewnością wspólniczką nędznika myślał sobie. — Nie wiedziała o niczem! — byłem niesprawiedliwym i okrutnym! — Muszę ją przeprosić,
I zawrócił z drogi co żywo do domu, którego poprzysiągł sobie nie przestąpić nigdy progu. —
Niedługo też krzyki i dziwna jasność uderzyła jego uszy i oczy. Tknięty dziwnem przeczuciem, zadrżał na całem ciele. Przyspieszył kroku i zobaczył gęste kłęby dymu, potem