— To znaczy — wykrzyknął doktor, że gdybym cię był nie spotkał dziś wieczór, wyniósłbyś się, nie pomyślawszy nawet o mnie...
— Jakto?
— Zapominasz o moich paszportach, obiecałeś pozmieniać w nich daty, a te są mi konieczne do bezpiecznej podróży.
— Aha! więc ty także czmychasz z Paryża...
— Tak, jak ty, mój kochany, bo od jutra nie czuję się już bezpiecznym.
— A twój zakład w Auteuil?
— Sprzedany dziś rano i zapłacony gotówką. Nic mnie zgoła nie powstrzymuje. Jestem wolny, walizy mam zapakowane... Potrzeba mi tylko paszportów i myślę, że nie jesteś zdolnym, nie dotrzymać danej mi obietnicy.
— Chcę je mieć dziś jeszcze, musisz zatem iść ze mną...
— Pójdę z tobą choćby na koniec świata.
— Nie pójdziemy tak daleko, a może, skoro zamiary mamy jednakowe, narysujemy sobie planik jakiego stowarzyszenia nowego.
— Z Fabrycjuszem, czy bez niego?
— A co nam po Fabrycjuszu.. On jest daleko... Nie... nie... my sami tylko.
— O cóż chodzi?
— Dowiesz się niezadługo.
Powóz dojechał do bramy Maillot. Stangret zapytał gdzie jechać dalej.
— Na ulicę Puits-de-l’Ermite.
— A to niezły kawałek drogi!... Który numer?
— Zatrzymać się na rogu.
— Dobrze... Wio, Cocette!
∗ ∗
∗ |
Była już blisko jedenasta wieczorem, kiedy nareszcie przybył doktor z Courbevoie. Laurent oczekiwał przy bramie i zaraz zaprowadził go do pokoju Matyldy. Młoda kobieta ocuciła się z omdlenia, to jest miała oczy otwarte ale nie można było zapewnić, czy przyszła do przytomności,