przybyłych. Kolega z Courbevoie obeznał go w kilku słowach z położeniem i po zwykłych formalnościach, to jest po zapisaniu nazwiska nowej pacjentki w książkę na to przeznaczoną, zaprowadzono Matyldę do zabudowania warjatek i pomieszczono ją prawie na wprost celi Joanny. Wielki już był czas na to, gdyż zaledwie przestąpiła próg, dostała przewidywanego nowego napadu. Paweł de Langenois uciekł z przerażenia, nie mogąc słuchać tych krzyków i tego ponurego wycia biednej dziewczyny.
— Czy nie mógłbym mówić z doktorem Rittnerem?... zapytał pomocnika, skoro opuścili zabudowania warjatek.
— Nie podobna tej nocy, proszę pana... Pan Rittner został zatrzymany w Paryżu przez ważne interesa...
— Przybędę zatem jutro... Racz pan oddać mu mój bilet... Tymczasem polecam panu osobę, która mi jest nadzwyczaj drogą...
— Polecenie zbyteczne, proszę pana. Wszystkie pensjonarki są otaczane jednakowem staraniem i troskliwością.
Młody człowiek skłonił się — i z sercem pełnem smutku powrócił z doktorem z Courbevoie do czekającego na nich landa.
∗ ∗
∗ |
Frantz Rittner i René Jancelyn wysiedli z powozu przy ulicy Puits-de-l’Ermile. René, wziąwszy Frantza pod rękę, przeprowadził go na drugi koniec ulicy i weszli do L’honnond, która prowadzi do Arbalete.
— Gdzie ciągniesz mnie u djabła — zapytał doktor warjatek.
— Zobaczysz... Tylko chodź prędko...
Przybywszy na ulicę Arbalete, brat Matyldy przeszedł jeszcze ze trzydzieści kroków i zatrzymał się przed domem więcej niż skromnej powierzchownoścj, jakich istnieje jeszcze kilka w tej dzielnicy, w miejscach, gdzie nie zabrano się jeszcze do burzenia.
— Przybyliśmy — powiedział.
René wyciągnął z kieszeni klucz, którym otworzył drzwiczki wąskie i niskie, spróchniałe już, ale mocne.