ułożone w porządku papiery różnego rodzaju i pewna ilość biletów bankowych po tysiąc, po pięćset po sto franków.
Brat Matyldy wyjął z worka pudełko i otworzył. Jedna z jego przegródek zawierała z pół tuzina paszportów, podpisanych, opieczętowanych, zlegalizowanych i przeznaczonych do różnych krajów.
Rittner patrzył na te kolekcję z pewnem zdziwieniem.
— Widzisz — odezwał się René — że ja ci dam coś daleko lepszego od twojego starego podrapanego szpargału.
— Te są zupełnie nowe...
— Niech cię djabli porwą! — mruknął Rittner, — jesteś mistrzem, mój kochany!
René uśmiechnął się, podał jeden z paszportów Frantzowi.
— Czy myślisz, że znajdziesz w świecie jakiego eksperta, który byłby zdolnym odnaleźć tu coś podejrzanego?
— Nie! — odrzekł doktor po długim starannym egzaminie. — Przysiągłby każdy, że to wyszło z prefektury policji... Wypełnisz go?
— Naturalnie, ale później, kiedy się trochę nagadamy.
— Gadajmy, wiele ci się tylko podoba...
— Przed godziną, w Neuilly, wspomniałem ci, czy nie zawarlibyśmy ze sobą spółki na zupełnie nowych podstawach. >
— Wspominałeś.
— Słuchaj mnie więc uważnie.
— Cały się w uszy przemieniam.
— Myślisz o ucieczce i sprzedałeś swój dom zdrowia...
— Rzeczywiście.
— Otóż musisz posiadać w tej chwili w rękach wcale ładny kapitał...
Rittner chciał przerwać.
— Nie przeszkadzaj! — zawołał brat Matyldy i pozwól mi dokończyć! Musisz posiadać bardzo piękny kapitalik, składający się nietylko z honorarjów osobistych, ale i z tego, coś w sekrecie chował do skrzyni poza naszemi związkowemi układami.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/396
Ta strona została skorygowana.