— Nigdy, mój kochany — zaczął Rittner — nigdy nie wdawałem się w podobne machinacje.
René wzruszył pogardliwie ramionami.
— Po co kłamać? — odrzekł — ja ze swej strony robiłem to samo.
Frantz śmiać się zaczął.
— Tak, to przynajmniej! — zawołał — — lubię taką otwartość!
— U drugich — odrzekł René, ciągnąc dalej — bylibyśmy niedołęgami, jak ten poczciwy Fabrycjusz, gdybyśmy nie myśleli o przyszłości. Otóż ja odłożyłem około pięciukroć sto tysięcy franków, które umieściłem zagranicą. Przynoszą mi one dwadzieścia pięć tysięcy renty.
René posiadał dwa razy tyle.
— Wiesz, ile posiadam majątku — ciągnął René dalej — daj dowód równej szczerości i powiedz, ile ty posiadasz?
— Może cokolwiek więcej niż pięćkroć sto tysięcy franków — odrzekł bez namysłu Rittner.
Rzeczywiście posiadał trzy razy tyle.
— A czy zadowolony jesteś z tej sumy? — zapytał René.
— Przyznam ci się, że nie bardzo.
— A tymczasem tak jak i ja pragniesz, albo raczej potrzebujesz dostatniego życia? Marzysz o przepychach, przyjemnościach?
— Chciałbym wszystko posiadać i wszystko módz! — — mruknął doktor z błyszczącemi oczami.
— Jeżeli więc dam ci sposób urzeczywistnienia twoich marzeń, co byś mi powiedział?
— Powiedziałbym, że to niepodobna.
— Ale jeźli znajdę sposób na to niepodobieństwo?
— Wynalazłeś chyba może jaką kopalnię djamentów.
— Nie... tylko to...
René odwrócił dubeltowe dno swojego worka podróżngo, wyjął bilet pięćset frankowy i podał go Rittnerowi, jak przed chwilą podał mu paszport. Rittner pochwycił ten bilet, zaczął mu się przypatrywać i spojrzał na Renégo.
— Nie rozumiesz? — rzekł ten ostatni.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/397
Ta strona została skorygowana.