kochany baronie? Czego chcesz od tego czarnego surduta i białego krawata, któregoś nigdy dotąd nie widział i nie zobaczysz już prawdopodobnie nigdy? Pomyślmy nareszcie lepiej oto o śniadaniu, bo umieram doprawdy z głodu...
— Fabrycjusz ma racją! — zawołały obie kobiety. — Brawo Fabrycjuszu!
Fabrycjusz Leclére, bo tak się nazywała osobistość, którą wprowadziliśmy na scenę i która odegra główną rolę w opowiadaniu naszem, był wysokim, pięknym mężczyzną, lat dwudziestu sześciu, albo dwudziestu siedmiu, o bujnym, płowym włosie, wspaniałej brodzie, okalającej twarz bladą, orlim nosie i czarnych, ładnie oprawnych oczach.
Całość, jakąśmy opisali, była ujmującą, tem więcej, że fizjognomja Fabrycjusza Leclére, na pierwsze spojrzenie, zdawała się uśmiechniętą i dobroduszną, i robiła wyborne wrażenie, lubo dla uważnego obserwatora inaczej się przedstawiała.
Kiedy to młody ów człowiek zapomniał się na chwilę, można było przekonać się, że spojrzenie jego było fałszywe i latające, że jego uśmiech zmieniał się często w rodzaj skrzywienia bardzo złej natury.
Fabrycjusz ubrany był nader starannie, w elegancki garnitur z materjału angielskiego, i wyróżniał się tem wybitniej od swojego towarzysza podróży, barona Pascala de Landilly, syna dobrej rodziny, maleńkiej, jakby gumowej figurki, z którą zabierzemy zaraz znajomość.
Pascal de Landilly, młodzieniec dwudziesto dwu letni, pochodził jak powiedzieliśmy, z dobrej i bogatej rodziny, osiadłej na prowincji, niski, szczupły, raczej chudy, wyglądał na suchotnika, lubo cieszył się niezłem zdrowiem, którego nadużywał niegodziwie. Ponieważ chciał uchodzić za ostatni wyraz szyku, nosił, aby się tęższym wydawać, ubranie za szerokie i wyglądał w nim fatalnie. Ubranie to sporządzone z materjału w różnokolorowe kraty, olbrzymi kołnierzyk,