No, ani cienia wątpliwości! To on, tak, to on jest mordercą! Dla czeku, czek, o którym mówiono na sprawie... Więc kradzież była powodem zabójstwa. Ale nie... musi być coś innego. Wspomina tu o ekspertyzie. P. R. znaczy Prokurator Rzeczypospolitej; nie trzeba być zbyt przebiegłym, ażeby się tego domyślić. Chciano się przekonać, czy czek był sfałszowany, czy prawdziwy. Pan Fabrycjusz jest zatem fałszerzem, albo wspólnikiem fałszerza, zasługiwał na galery, i obawiał się właśnie tego. Ażeby uniknąć galer, obrał drogę do gilotyny! Do pioruna, więc ja służę u mordercy!...
Klaudjusz Marteau zbladł jak chusta, uderzył się silnie w piersi i ciągnął dalej:
— Ale ta kobieta, co posiada ten kawałek papieru! Ta kobieta, co by mogła posłać pana Fabrycjusza na szafot, na którym skończył kto inny! kto ona?
Ex-marynarz, zebrawszy całą swą pamięć, nagle wykrzyknął:
— Przypominam sobie, widziałem już w Melun tę kobietę w czołnie „Piękna Eliza“, z panem Fabrycjuszem, z drugą panną i panem. Ją nazywali Matyldą. A rano w dniu egzekucji widziałem ją w oknie hotelu pod Wielkim Jeleniem. Do stu piorunów i ja pozwoliłem na ścięcie głowy niewinnemu, ja! a ocaliłem tę istotę, która zapewne wie bardzo dużo! A to śliczny ze mnie chłopak! Bałem się policji. Nieszczęśliwy człowiek życiem przypłacił moje milczenie. To podłe, to nikczemne, z mojej strony! Dzisiaj znam już prawdziwego winowajcę i znam swój obowiązek. Kara dla złoczyńcy i rehabilitacja męczennikowi, oto teraz jedyny cel mojego życia! Sprawiedliwość zostanie dokonaną, jakem Klaudjusz Marteau.
Mówiąc to, marynarz dużymi krokami przechadzał się po swoim pokoju, strasznie rozgorączkowany. Po trochu uspokoił się i uporządkował swoje myśli. Zwolnił kroku i nareszcie przestał chodzić zupełnie, mrucząc do siebie: