Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

No, ani cienia wątpliwości! To on, tak, to on jest mordercą! Dla czeku, czek, o którym mówiono na sprawie... Więc kradzież była powodem zabójstwa. Ale nie... musi być coś innego. Wspomina tu o ekspertyzie. P. R. znaczy Prokurator Rzeczypospolitej; nie trzeba być zbyt przebiegłym, ażeby się tego domyślić. Chciano się przekonać, czy czek był sfałszowany, czy prawdziwy. Pan Fabrycjusz jest zatem fałszerzem, albo wspólnikiem fałszerza, zasługiwał na galery, i obawiał się właśnie tego. Ażeby uniknąć galer, obrał drogę do gilotyny! Do pioruna, więc ja służę u mordercy!...
Klaudjusz Marteau zbladł jak chusta, uderzył się silnie w piersi i ciągnął dalej:
— Ale ta kobieta, co posiada ten kawałek papieru! Ta kobieta, co by mogła posłać pana Fabrycjusza na szafot, na którym skończył kto inny! kto ona?
Ex-marynarz, zebrawszy całą swą pamięć, nagle wykrzyknął:
— Przypominam sobie, widziałem już w Melun tę kobietę w czołnie „Piękna Eliza“, z panem Fabrycjuszem, z drugą panną i panem. Ją nazywali Matyldą. A rano w dniu egzekucji widziałem ją w oknie hotelu pod Wielkim Jeleniem. Do stu piorunów i ja pozwoliłem na ścięcie głowy niewinnemu, ja! a ocaliłem tę istotę, która zapewne wie bardzo dużo! A to śliczny ze mnie chłopak! Bałem się policji. Nieszczęśliwy człowiek życiem przypłacił moje milczenie. To podłe, to nikczemne, z mojej strony! Dzisiaj znam już prawdziwego winowajcę i znam swój obowiązek. Kara dla złoczyńcy i rehabilitacja męczennikowi, oto teraz jedyny cel mojego życia! Sprawiedliwość zostanie dokonaną, jakem Klaudjusz Marteau.

ROZDZIAŁ XXX.

Mówiąc to, marynarz dużymi krokami przechadzał się po swoim pokoju, strasznie rozgorączkowany. Po trochu uspokoił się i uporządkował swoje myśli. Zwolnił kroku i nareszcie przestał chodzić zupełnie, mrucząc do siebie: