To przyjdź do przystani. Ja pójdę naprzód, żeby odwiązać statek.
W pięć minut później lekkie czołenko, popychane silnie wiosłami, leciało jak strzała do Suresnes.
∗ ∗
∗ |
Już dobrze dniało, gdy Frantz Rittner opuścił Renégo Jancelyn. Na szczęście napotkał spóźniony powóz, powracający do remizy ze zmordowanym koniem, ale na obietnicę dobrego wynagrodzenia woźnica zgodził się pojechać do Auteuil. Doktor, uważając za niepotrzebne budzenie stróża, nie zadzwonił do bramy głównej, lecz wszedł do siebie ową małą furtką od bulwaru Montmorency. Obszedł naokoło, dostał się do swego pawilonu i wszedł do mieszkania. Myśl, że posiada w kieszeni paszport najzupełniej dokładny i zaufanie w ogromny majątek, jaki miał mieć z nowo zawartej spółki z Reném oddalała od niego wszelkie troski. Przyszłość przedstawiała mu się w najpiękniejszych kolorach. Czuł jednak zmęczenie. Położył się i zasnął snem twardym. Trochę przed dziesiątą obudził się nagle. Ktoś stukał do drzwi.
— Proszę wejść — zawołał, rzuciwszy okiem na zawieszony wprost łóżka zegar.
Wszedł jego pomocnik.
— Dzień dobry, kochanemu panu — odezwał się Frantz do niego. — Wbrew mojemu zwyczajowi zaspałem dzisiaj... czy jest co nowego?
— Tak, panie dyrektorze, nowa pansjonarka przywiezioną została.
— Cóż to za rodzaj warjacji?
— Furja.
— Gdzie pan pomieściłeś pensjonarkę?
— W celi pierwszego piętra.
— Stara, czy młoda?
— Zupełnie młoda; przywiózł ją niejaki wicehrabia de Langenois, który ma tu przyjść wkrótce... chce się widzieć z panem dyrektorem.