Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/405

Ta strona została skorygowana.

— Wicehrabia de Langenois? — powtórzył Rittner. — Nie znam tego nazwiska... Czy zapłacił naprzód?
— Za trzy tygodnie.
— Dobrze... Zdasz pan rachunek z tych pieniędzy dokktorowi Vernier, mojemu następcy.
Pomocnik skinął głową. Rittner mówił dalej:
— Jakież objaśnienie dano panu o przebiegu choroby?
— Pomieszanie zmysłów nastąpiło natychmiastowo.
— Wskutek okropnego niebezpieczeństwa, pochodzącego z pożaru, w którym wyżej wspomniana osoba o mało nie zginęła.
Zdziwiony Frantz nadstawił uszu.
— Pożar! — wykrzyknął — dziś w nocy?...
— Tak doktorze.
— Gdzie?
— W Neuilly.
— A ta kobieta jak się nazywa?
— Matylda Jancelyn, jeżeli nazwisko, ktore mi podano, jest prawdziwem.
— Matylda Jancelyn! — mruknął osłupiały Rittner. — O! przypadek dziwne ma czasem kaprysy...
— Pan zna nowo przybyłą? — zapytał pomocnik.
— Tak mi się przynajmniej zdaje — odrzekł Frantz z przybraną obojętnością. — Będę zresztą niedługo wiedział o tem napewno, bo jak się tylko ubiorę, pójdę ją zobaczyć zaraz. A propos... mówiłeś mi pan, że wicehrabia de Langenois ma przybyć tutaj?
— Tak jest, panie dyrektorze.
— Kiedy?
— Zdaje mi się, że dzisiaj.
— To dobrze.
Rittner wyskoczył z łóżka. Umył się zimną wodą i ubrał, a po kilku minutach szedł z młodym swym pomocnikiem do zabudowania warjatek. Najpierw kazał sobie otworzyć drzwi od celi Matyldy.
— Czy to ta sama osoba, o której myślał pan dyrektor — zapytał młody doktor.