Rittner nie miał najmniejszej wątpliwości w tym względzie, odpowiedział jednakże:
— Zdaje mi się, lubo zmienioną jest do niepoznania!
To ostatnie było zresztą zupełną prawdą. Nieszczęśliwa kobieta, tak urocza przed kilkoma godzinami, leżała w kącie skurczona, nieruchoma, jak jakaś masa nieżyjąca, z oczami błędnemi, twarzą wykrzywioną i pomarszczoną. Była na wpół nagą, bo w przystępie szału wszystko na sobie podarła w drobne kawałki zębami i paznokciami. — Białe prześliczne ciało podrapane miała do krwi.
— Każ pan podnieść nieszczęśliwą — powiedział Rittner do młodego doktora.
Ten wziął sam Matyldę za ręce, a pociągając zwolna ku sobie, zmusił: że stanęła na nogach. Potem przyprowadził ją do okna, gdzie jasne światło na nią padało. Rittner przypatrywał się jej długo ze szczególną uwagą. Oczy okrążone czarną obwódką, jakoby węglem podkreślone, były szkliste i otwarte szeroko. Z wpół otwartych ustek widać było białe, prześliczne ząbki.
Wszystkie muskuły drżały w jej ciele, jak u człowieka, konczącego na delirium tremens. Pomocnik nie spuszczał oczu z Frantza Rittnera.
— Chcesz pan wiedzieć moją opinję? — zapytał Frantz po skończeniu egzaminu, — no, to powiem panu, że ta kobieta dotknięta jest śmiertelnie...
Młody, doktor nie mógł ukryć zdziwienia.
— Nie może być wyleczoną?... — szepnął.
— Nie! — odrzekł Rittner. — Nie przeżyje trzech miesięcy! Tajemnica dobrze będzie zachowana — dodał po cichu.—
— Jaką kurację zaordynuje pan dyrektor? — zapytał młody doktor.
— Zimny prysznic w zamkniętej szafie, bo kryzys przyjść może lada chwila — odrzekł Rittner. — Trzeba będzie zmusić