Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/408

Ta strona została skorygowana.

bardziej przy pomocy Renégo Jancelyn, nie czuł już takiej nienawiści do Edmy za to, że uciec usiłowała.
— Jakże tam panna Delariviére? — zapytał pomocnika.
— Źle, — odrzekł zapytany.
— Więc nie wróżysz pan nic dobrego z jej stanu zdrowia?
— Zdaję mi się, że ten stan codzień się pogarsza.
— Chodźmy do niej.
Obydwaj opuścili zabudowania warjatek i skierowali się ku apartamentowi, jaki zajmowała Edma na pierwszem piętrze pawilonu w ogrodzie.
W progu zaraz uderzyła Rittnera ogromna zmiana w rysach Edmy. Ujrzawszy doktora, zdawała się raczej być zdziwiona, niż przestraszona. Z wielkim wysiłkiem uniosła się na poduszkach.
— To pan, panie Rittner, — odezwała się osłabionym głosem, — myślałam, że pan sobie nie przypomni już nigdy o mnie.
— Niech mi pani wybaczy to pozorne zaniedbanie. Musiałem się wydalać. Szczęśliwy jednakże jestem, przekonawszy się na własne oczy, że jest pani daleko zdrowszą.
Edma uśmiechnęła się smutnie. Jej zapadłe policzki, jej blada cera, jej oczy zapadnięte i okrążone siną obwódką, bijąco zaprzeczały słowom doktora..
Rittner wziął ją za rękę i przyłożył palce do pulsu. Skóra była sucha, paląca, puls przyspieszony. Nieustanna gorączka niszczyła prześliczne ciało młodej dziewczyny.
— Pani cierpi — zapytał Frantz.
— Bardzo, panie doktorze.
— Co pani najbardziej dolega?
Edma przyłożyła rękę do czoła i do lewego boku piersi.
— Tu... i tu szepnęła.
— Czy to ból przemijający?
— Nie, panie doktorze... jednostajny i ciągły.
— Zapewniam, że nic pani nie będzie... Zapobieżymy temu...
— Niechże to nastąpi jak najprędzej, bo czuję, że siły mnie opuszczają.