Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

otaczający cienką szyję, krawat jedwabny blado niebieski, przeciągnięty przez złotą obrączkę, ozdobioną podkowami o diamentowych gwoździkach, spinka u mankiet w tym samym stylu, skarpetki jedwabne różowe w białe paski, małe buciki z ogromnemi fontaziami, kapelusz okrągły z brązowego filcu opasany wstążką niebieską, sprawiły by niemałą z pewnością uciechę jakiemu komikowi z Palais Royale, albo śpiewakowi bouffe z Cafe concert.
Jasne blond włosy pana barona, rozdzielone i zaczesane nad wąskiem czołem, małe wąsiki, rzadkie faworyty, oczy fajansowe, usta zawsze na wpół otwarte do śmiechu, monokl wreszcie jakby wprawiony w oko, nadawały jego fizjognomii wyraz zarozumiałego idjoty. Śmiał się bezustannie i bez żadnej przyczyny, gałkę od laseczki trzymał ciągle w buzi i przybierał postawę pajaca, poruszanego umieszczoną w tyle nitką.
Pod względem moralnym była to nicość zupełna. Głupi i śmieszny, nie był wcale takim złym, ani takim rozpustnym, za jakiego się okazywać pragnął.
Młoda blondynka nazywała się Matylda Jancelyn.
Towarzyszka jej brunetka kryła pod arystokratycznym pseudonimem Adeli de Cèvrac prawdziwe swe nazwisko de Gerlache.
Fabrycjusz Leclére wszedł do hotelu a za nim mały baron i obydwie kobiety.
W sali ogólnej, zupełnie teraz pustej, przygotowywano kawę.
Pani Lariol królowała po za palisandrowym kontuarem, na którym ustawione były butelki z różnymi likierami, stosy spodków, a na każdym po cztery kawałki cukru, masa łyżeczek i imbryk platerowany, zupełnie nowy, błyszczący.
Dzielna gosposia opuściła natychmiast zajmowane stanowisko i podążyła ku wchodzącym.
— Kogo ja widzę, to pana Fabrycjusza! — wykrzyknęła wesoło.
— W jego własnej osobie, kochana pani — odrzekł młody człowiek. — Przyprowadzam pani gości!...