W trzy kwadranse na dziesiątą odgłos dzwonka rozległ się po zakładzie, oznajmiając wizytę. Szwajcar pobiegł z oznajmieniem, że pan, co był pozawczoraj przyszedł z jakąś młodą panną i że oczekują w salonie.
— Młoda dama! — powtórzył doktor, a co to może być za dama?
Zeszedł bardzo zaintrygowany.
Czytelnicy nasi domyślili się zapewne, że byli to pan Grzegorz Vernier i panna Paula Baltus.
Maurycy Delariviére i jego siostrzeniec, jak już wiemy o tem, zatrzymali się w Hawrze na kilka godzin. Wuj Fabrycjusza załatwił interes ze swoim korespondentem, właścicielem okrętu i bankierem zarazem i zaopatrzony w przekaz, reprezentujący miljon dwakroć sto tysięcy franków, wsiadł z siostrzeńcem na okręt francuski Albatros, mający zarzucić kotwicę w Plymouth.
Kapitan Kerjal, dzielny marynarz, Bretończyk, komendant Albatrosa, był dobrym dawnym znajomym pana Delariviére. Pomieszczał kiedyś u niego znaczne swoje kapitały i stąd zawiązała się przyjaźń pomiędzy nimi. Co dwa lata bankier nowojorski, skoro udawał się do Francji, albo powracał do Ameryki, podróżował zawsze na pokładzie Albatrosa, a pan Kerjal oddawał mu do dyspozycji swoją własną kajutę. Pozwalało to odbywać podróż w najdogodniejszych warunkach. Tym razem pan Delariviére korzystał także z uprzejmości kapitana.
Podróż trwała dziewięć dni, a odbyła się bez żadnego ważniejszego wypadku. Nie będziemy wcale wspominać o usposobieniu moralnem dwóch naszych podróżnych. Znamy od dawna, jak myśli ich różne były, chociaż jednakowo ponure.
Przybywszy do Nowego Jorku, ojciec Edmy posmutniał bardziej jeszcze, niż przy wyjeździe z Paryża. Bo oto wspaniałe jego mieszkanie przypominało mu na każdym kroku ukochaną Joannę i tyle lat tego niezamąconego niczem