— Czy wuj życzy sobie, abym tu pozostał? — zapytał Fabrycjusz.
— A po co?
— Może wuj czego potrzebować...
— Sen mi tylko potrzebny... Pozostaw mnie, moje dziecię...
Fabrycjusz wyszedł z kajuty. Wieczór był prześliczny. Młody człowiek wyszedł na pokład, przeszedł się na przód okrętu i przypatrywał się przez chwilę morzu, jak tafla szkła gładkiemu; później zaczął medytować, czy Frantz Rittner odebrał już list jego i czy powróci do Paryża jako jedyny sukcesor ogromnego majątku ex-bankiera. Następnie rzucił do morza niedopałek cygara i pociągnął wolno do kajuty wuja.
Zapukał lekko do drzwi, a nie otrzymawszy odpowiedzi, wszedł tam niebawem. Nierówny, świszczący oddech wyrywał mu się z piersi. Lekki szmer, jaki powstał przy otwieraniu i zamykaniu drzwi, przebudził starego. Poruszył się i otworzył oczy. Młody człowiek zbliżył się doń i za pierwszem wejrzeniem spostrzegł, że grube krople potu wystąpiły na czoło chorego.
— I cóż! kochany wuju — zapytał — czy czujesz się lepiej?
— Ani lepiej, ani gorzej — odrzekł starzec — czuję łamanie we wszystkich członkach... Czy długo spałem?
— Blisko dwie godziny.
— Któraż jest teraz?
— Około piątej... Zapewne niezadługo podadzą obiad... Czy wuj podniesie się do stołu?;
— Nie, kochane dziecko, idź na obiad sam i pozwól mi spać, aż do jutra rana...
— Więc nic wuj jeść nie będzie?
— Nie. Każ mi przygotować tylko karafkę lemoniady... Niech mi ją przyniosą i postawią ze szklanką na małym