Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/414

Ta strona została skorygowana.

stoliczku obok łóżka... Idź, kochane dziecię i dziękuję ci bardzo za twoją troskliwość...
Pan Delariviére podał rękę Fabrycjuszowi, a ten zauważył, że jest rozpalona.
— Ależ wuju, wuj ma gorączkę...
— Być może, ze zmęczenia, noc spokojnie przespana, usunie ją na pewno...
Młody człowiek opuścił kajutę, wydał rozkaz usługującemu chłopakowi i poszedł potem na obiad. Stół Albatrosa był wyśmienity. Pasażerowie klasy pierwszej w liczbie dwudziestu osób, składali prawdziwie kosmopolityczne towarzystwo. Rozmaitość kostjumów i języków czyniła zebranie bardzo oryginalnem. Widać tam było i Amerykanów i Anglików, Hindusów i Niemców, Hiszpanów i Chińczyków, a także misjonarza francuskiego, który przed laty dwudziestu opuścił ojczyznę, rodzinę, przyjaciół i znajomych, aby z narażeniem życia szerzyć naukę Chrystusa wśród dzikich plemion Ameryki południowej. Powracał do Francji zestarzały, posiwiały, zgarbiony wiekiem, ale z największym zapałem i błagający Boga o nowe siły i możność powrócenia znowu do spełnienia wzniosłego dzieła.
O ósmej Fabrycjusz wstał od stołu, zapalił cygaro i wyszedł na pokład, żeby odetchnąć orzeźwiającem wieczornem powietrzem. Zmrok zapowiadał noc przepyszną. Fabrycjusz oparł się o poręcz i w zamyśleniu patrzał, na jasne smugi, jakie statek pozostawiał poza sobą, a z jakich zdawały się wytryskiwać miljardy iskier fosforycznych.
— Mój wuj łudzi się swoim stanem, — dumał ten młody człowiek — jest mu daleko gorzej, aniżeli przypuszcza... Jest po prostu bardzo chorym... Gdyby umarł, cały majątek miałbym w ręku... Zostałbym miljonerem... Głupstwo!... nie chcę o tem myśleć wcale... bo mógłbym zwarjować... I stał przez całą godzinę prawie nieruchomy, milczący, wpatrzony w powierzchnię morza, które zaczynało falować lekko pod podmuchem zrywającego się chłodnego wietrzyku nocnego. Zaczął przechadzać się po pomoście tam i napowrót dużemi krokami, tak chodził blisko godzinę znowu, jak gdyby się