Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/422

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XXXVI.

Niedługo czekać przyszło na pierwsze oznaki sprawdzające przewidywania kapitana.
Powietrze się ochłodziło. Morze, gładkie dotąd, zaczynało burzyć się pod tajemniczym jakimś naporem. Czarny punkt, o który tak się sprzeczano, zwiększał się coraz bardziej.
Wiatr, który od rana dął z północy, przerzucił się nagle na północno-wschód i skręcał w stronę południowo-zachodnią, pędząc ów czarny punkt w stronę Albatrosa. Ptactwo morskie latało tuż nad wodą z piskliwym wrzaskiem.
Fabrycjusz zeszedł z pomostu, żeby udać się do sali jadalnej. Na schodach spotkał doktora Bardy.
— Szukałem pana, panie Leclére, odezwał się zacny lekarz do niego.
— Czy ma mi pan co powiedzieć?
— Naprzód dam panu lekarstwo, które wuj pański zażywać będzie tej nocy.
Doktor trzymał w ręku flaszeczkę kryształową i tę podał Fabrycjuszowi.
— W jakich dozach i w jakich terminach, zapytał, mam podać tę miksturę wujowi.
— Powiem panu po odwiedzeniu chorego. Chodźmy do niego razem.
— Służę ci, doktorze.
Weszli do kajuty eksbankiera. Pan Delariviére przespał się troszeczkę. Na twarzy nie miał już takich jak poprzednio wypieków. Doktor zbadał puls i przekonał się, że gorączka stale opada. Doktor zwrócił się do Fabrycjusza i rzekł:
— Punkt o ósmej podasz wujowi łyżeczkę lekarstwa, jakie wręczyłem panu; drugą łyżeczkę dasz mu pan o ósmej i pół — trzecią i ostatnią o dziewiątej.
— Wykonam punktualnie polecenie.
— Teraz, kochany pacjencie — dodał Bardy, ściskając rękę bankiera — nie pozostaje mi nic, jak tylko życzyć ci