Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/427

Ta strona została skorygowana.

— Kapitanie! — zawołał jeden z nich — tu leży człowiek zraniony.
— Zanieść go na dół i przywołać doktora. Jest w kajucie mojego pomocnika. Spieszcie się.
Jeden z majtków zleciał piorunem ze schodów i nie zastukawszy nawet, otworzył drzwi kajuty.
— Czego chcesz? — zapytał zdziwiony doktor.
— Z rozkazu kapitana, doktorze; jeden z ludzi został ranny — odrzekł majtek.
— Zaraz tam idę.
I doktor wyszedł spiesznie, nie zamknąwszy drzwi za sobą.
— Nakoniec! — mruknął Fabrycjusz, którego twarz przybrała wyraz ohydnej radości. — Nakoniec opuścił mnie przecie. Nakoniec mogę działać.
Pan Delariviére był teraz w napadzie okropnej maligny Zdawało mu się, że stacza się w przepaść; wydawał więc dzikie krzyki i z całej siły chwytał się kołdry.
Fabrycjusz wyciągnął z kieszeni flaszeczkę, którą przedtem napełnił wodą, zbliżył się do łóżka, nachylił się nad starcem i po cichu, ale wyraźnie zapytał:
— Czy jeszcze chce się pić wujowi?
Słowa te uderzyły pana Delariviére i wstrząsnęły nim, jak dotknięcie iskry elektrycznej. Oprzytomniał na chwilę.
— Tak — szeptał — ciągle, ciągle pragnienie strasznie mnie pali... zabija mnie...
— No, to niech się wuj napije — powiedział Fabrycjusz, przykładając flaszeczkę do ust starcowi.
Chciwie, jednym łykiem pan Delariviére wypił wszystką wodę. Zażycie kwasu siarczanego nie mogłoby straszniejszego sprowadzić skutku. Maligna zmieniła się natychmiast w napad gwałtownej warjacji. Chory zerwał się z łóżka i jak dzikie zwierzę po klatce, zaczął się kręcić po kajucie, wydawał przeraźliwe okrzyki, tłukł wszystko, co napotkał pod ręką, nakoniec, spostrzegłszy otwarte drzwi, wyleciał w samej bieliźnie na schody, prowadzące na pomost.
Fabrycjusz pobiegł za nim, ale ciemność była tak głęboką, że stracił go zupełnie z oczu.