Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/428

Ta strona została skorygowana.

Pomimo przerzucenia się wiatru, z czege tak umiejętnie skorzystał kapitan, zawierucha nie zmniejszyła się, przeciwnie, wzmogła się jeszcze. Odgłosy nieustannych, przeciągłych grzmotów, ryk rozhukanych bałwanów morskich, szarpanie lin, zgrzyt łańcuchów, świst i wycie wiatrów tworzyły jakąś iście piekielną harmonję. Bałwany zalewały co chwila cały pokład. Desz lał, jak gdyby naraz otworzyły się wszystkie upusty niebieskie. W tej zupełnej ciemności, pod tymi bałwanami z piany i wody, Leclére szedł na chybił trafił, chwiejąc się co krok, padając, podnosząc się i znowu zaraz padając, czując dobrze, że życie jego było narażone, że za jakąbądź cenę potrzeba mu odnaleźć starca i z burzy uczynić wspólniczkę swoich nikczemnych zamiarów. Błyskawica oświetliła przed nim w tej chwili cały okręt i ujrzał w dali, na samym przodzie, białą jakąś postać, podobną do widma.
— To on! — pomyślał nędznik.
I czołgając się po podłodze, tuż przy poręczy, aby uniknąć uderzenia bałwanów, kierował się ku przodowi Albatrosa.

ROZDZIAŁ XXXVIII.

Fabrycjusz się nie mylił. Biała postać, którą ujrzał przy świetle błyskawicy, była rzeczywiście jego wujem.
Sprzymierzeniec Frantza Rittnera i Renégo Jancelyn dostał się na przód okrętu i powstawszy na nogi, znalazł się tuż obok Delariviéra. 3
Eksbankier, w napadzie coraz większej maligny, przedstawiał widok przerażający. Strumienie deszczu i piana morska przylepiły koszulę do suchego, żylastego jego ciała; krótkie gęste włosy, zdawały się, jakby napełnione fosforem. Nieszczęśliwy gestykulował i krzyczał coś głośno, a jego frazesy bez związku mięszały się z głuchem łoskotem i dzikiem wyciem rozhukanego morza. Wysoka jego postać wydawała się wyższą jeszcze pośród ogólnej ciemności. Cudem jakimś nie stracił dotąd równowagi i nie został porwany przez bałwany, nieustannie odbijające się od niego.
— Łatwo mógłbym być wytłomaczony — pomyślał Fabrycjusz, rzucając wkoło siebie szybkie spojrzenia.