Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/437

Ta strona została skorygowana.

Za całą odpowiedź Grzegorz przyłożył palce do ust, Miało to widocznie znaczyć:
— Milczenie. Nie mówić ani słowa!
Następnie Grzegorz zwrócił się do Rittnera i zapytał go z udaną obojętnością:
— Więc ta nieszczęśliwa przybyła tu onegdajszej nocy?
— Tak — odpowiedział Frantz.
— Mówiłeś mi pan, że straciła rozum wskutek pożaru;
— Tak — powtórzył Rittner.
— Jak ona się nazywa?
— Matylda Jancelyn.
— Kto ją pomieścił tutaj?
— Hrabia Paweł de Langenois, młody człowiek, elegancki i bogaty.
— Czy zna pan rodzinę tej kobiety? — pytał dalej Grzegorz.
— Nie — odrzekł Rittner bez najmniejszego zawahania,
— Więc nie masz pan żadnych bliższych szczegółów o tej nieszczęśliwej?.
— Żadnych a żadnych.
— Czy wice-hrabia de Langenois obiecał powrócić tu jeszcze?
— Tak, kolego.
— Kiedy?
— Dziś, albo jutro.
— Porozmawiam z nim zatem — pomyślał Grzegorz i zwracając się do doktora pomocnika, zapytał:
— Jakże się ma teraz panna Jancelyn?
— Nie cierpi już i nic nie czuje. Po konwulsjach przyszedł stan zupełnego odrętwienia.
— Spodziewam się, że nie grozi jej niebezpieczeństwo? — podchwyciła żywo Paula.
— Nie, proszę pani, niebezpieczeństwa niema wielkiego, ale wyleczenie zdaje mi się wątpliwem bardzo.
Paula, boleśnie wzruszona, zwiesiła głowę i opuścili celę, w której infirmerki tylko pozostały przy Matyldzie.
Wizyty trwały dalej.