Młody doktor zajął się kuracją Joanny, a różniła się ona w zupełności od kuracji, prowadzonej przez Rittnera.
Edma bardzo go niepokoiła. Różnorodne wzruszenia, jakich doznawała od czasu wyjścia z pensjonatu Saint-Maude, aż do dnia dzisiejszego, szybko się rozwinęły i spowodowały ubytek krwi, nazywany anemią. Chociaż choroba uczyniła znaczne postępy, Grzegorz obiecywał sobie zwalczać ją energicznie.
— Kochany doktorze — spytała Paula — wysiadając z powozu — cóż ci się stało dzisiaj?
— Dlaczego mnie pani pyta o to?
— Wczoraj zdawałeś się pan taki wesoły, bolesna przeszłość nie istniała dla ciebie. Dzisiaj wyglądasz smutno, straciłeś energję, jesteś jakby zniechęconym.
— Zniechęconym nie, ale zmartwionym jestem trochę — odrzekł Grzegorz.
— Z jakiego powodu?
— Dużo się zastanawiałem i bardzo jestem zaniepokojony.
— Spowodu Edmy?
— Właśnie. Biedne dziecko tyle wycierpiało. Słyszałaś pani, mój poprzednik zapewniał nas, że jest słabą i nie mylił się, nie przesadzał wcale.
— Wielki Boże! co pan mówisz?
— Niestety! prawdę szczerą.
— Czy jest jakie niebezpieczeństwo?
— Lada moment przyjść może.
— Jednakże wyleczysz pan Edmę?
— Może przy pomocy Bożej moje starania i poświęcenie przyjdą z pomocą nauce.
— Pan Bóg ci dopomoże, doktorze. Edma musi żyć, aby być szczęśliwą.
Grzegorz uścisnął ręce panny Baltus, która odezwała się po chwili.
— A pani Delariviére? Cóż pan o niej sądzi? Czy się stan jej pogorszył?
— Przeciwnie. Pani Joanna, przy kuracji, jaką dziś rozpocząłem, a która ją wzmacniać będzie, niezadługo potrafi
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/447
Ta strona została skorygowana.