wytrzymać próbę stanowczego doświadczenia, jakiego postanowiłem spróbować. Jeżeli sławny mój profesor doktor V. podzieli moje zdanie, a tak sądzę... tak się spodziewam...
— To wszystko będzie dobrze, Czy masz pan jeszcze jaką przyczynę zmartwienia?
— Mam jeszcze jednę.
— Czy mogę pana zapytać o nią?
— Ta biedna panna Jancelyn, którą tu przyprowadzono przed trzema dniami, a która w swoim napadzie wymówiła przed nami onegdaj nazwisko brata pani.
— Matylda?
— Tak.
— Żywo mnie ona również zajmuje — zawołała Paula. — Myślałam, że Fryderyk znał się kiedyś z tą kobietą i przerzuciłam dziś rano wszystkie jego papiery, przejrzałam wszystkie listy biednego brata w nadziei, że uda mi się odnaleźć choć jedno słowo, mające naprowadzić mnie na domysł jaki.
— I nic się pani nie dowiedziała jednakże?
— Nie, nie znalazłam żadnej wzmianki, żadnej wskazówki. Ale to niczego nie dowodzi. To jest coś niezmiernie dziwnego, coś doprawdy niewytłómaczonego, ażeby Matylda Jancelyn, która zwarjowała w kilka miesięcy po morderstwie, wspominała nazwisko mego brata i przytaczała liczbę, która się zgadza zupełnie z liczbą, wymienioną na czeku, oddanym memu bratu na kilka godzin przed śmiercią, na czeku, który mu został ukradziony po śmierci.
— Rzeczywiście, to wydaje się niewytłómaczonem, ale może wice-hrabia Langenois będzie w możności rozwiązać nam tę zagadkę.
— A czy już był?
— Nie, ale prędzej czy później przyjdzie tu niezawodnie.
— Czy widziałeś pan dzisiaj Matyldę?
— Byłem u niej rano.
— Czy wydaje się spokojniejszą?
— Tak, ale to spokój bardzo względny. Napady zapewne nie będą tak częste, ale pewtarzać się będą napewno i chora nie będzie uleczalną.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/448
Ta strona została skorygowana.