— Przychodzę, proszę pana, dowiedzieć się o osobę bardzo mi drogą...
— O pannę matyldę Jancelyn?
— Tak... Czy nie polepszyło się tej nieszczęśliwej?
— Wskutek energicznych środków jest maleńka zmiana na korzyść.
— Czy to polepszenie będzie coraz większe? — zapytał żywo pan Langenois?
— Nie wiem. Kilka pytań, na jakie pan raczy mi odpowiedzieć, pomogą mi do sformułowania stanowczej opinii.
— Niech pan z łaski swej zapytuje... Odpowiem, jak będę mógł najlepiej.
— Przyczyną warjacji, jak mi mówiono, było ogromne przerażenie podczas pożaru?
— Wpłynęło to ostatecznie, ale przed tem jeszcze umysł jej zaniepokojony został zajściem pomiędzy mną a jej bratem, zajściem bardzo drażliwem, przy którem była obecną...
— W kwestji pieniężnej, nieprawda?
Paweł de Langenois spojrzał na doktora zdziwiony.
— Tak, proszę pana! Ale skąd pan wie o tem?
— Z niektórych słów, jakie panna Jancelyn wymawia podczas napadów... Powtarza nieustannie liczbę dwudziestu tysięcy franków... Czy panowie rzeczywiście mówili o tej sumie?
— Tak panie... Szło o czek, dany przezemnie pannie Jancelyn, o czek, który sfałszowano i powiększono sumę.
— Fałszerstwo! — wykrzyknął Grzegorz.
— Nie, panie, pomyłka tylko — odrzekł żywo pan de Langenois.
Młody doktor spojrzał badawczo w oczy wice-hrabiego. Zrozumiał odrazu, że z jakiejkolwiek przyczyny, może z obawy skompromitowania Matyldy, wicehrabia nie powiedział prawdy, ale także odrazu zrozumiał, że niepodobnaby mu było przyznać się do tego, co pragnął utaić... To też nie nalegał i wypytywał dalej...
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/450
Ta strona została skorygowana.