— Oprócz tej cyfry dwudziestu tysięcy franków — ciągnął Grzegorz Vernier — panna Jancelyn wspomina pewne nazwisko, o którem może od pana dowiem się bliższych szczegółów.
— Cóż to za nazwisko? — zapytał wice-hrabia.
— Nazwisko Fryderyka Baltusa.
Pan de Langenois potrząsnął głową.
— Nie mogę panu nic powiedzieć... Raz tylko jeden podczas nocy, kiedy się paliło, usłyszałem pannę Matyldę, wymawiającą to nazwisko. Nie znam go jednak zupełnie... Nic w tem nie ma dziwnego, całą młodość moją przepędziłem na wsi, a w Paryżu mieszkam dopiero od kilku miesięcy...
— Panna Jancelyn jest paryżanką?
— Tak, panie.
— Miała wiele znajomości?
— Bardzo dużo — odrzekł wice-hrabia — za dużo nawet — dodał z westchnieniem.
— Nie chciałbym panu powiedzieć nic obrażającego — ciągnął Grzegorz — a jednakże muszę to powiedzieć. Panna Jancelyn należała do... do... wykolejonych...
— Zanim mnie poznała...
— Wyobraź pan sobie, że do tego nazwiska Fryderyka Baltusa odnosi się historja zupełnie podobna, o jakiej mi pan powiedziałeś...
— O podobnym czeku?
— Tak, panie...
— Przez tego Fryderyka Baltusa?
— Nie, ale na jego zlecenie.
— Czy spostrzeżono fałszerstwo?
— Po wypłaceniu.
— I cóż wynikło z tego wykrycia?
— Fałszerz się przeląkł i dla odzyskania czeku zamordował człowieka.
— Morderstwo? — powiedział z oburzeniem wice-hrabia.
— Tak.
— A morderca został przytrzymany?
— Nie.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/451
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XLII.