Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/452

Ta strona została skorygowana.

— Ależ to okropne!
— Tem okropniejsze, że zamiast tego łotra, ścięto nieszczęśliwego, który według wszelkiego prawdopodobieństwa był zupełnie niewinny.
Zapanowało chwilowe milczenie. Pan de Langenois głęboko się zadumał.
Grzegorz mówił dalej:
— Więc panna Jancelyn ma brata?
— Tak, panie.
— Czy wie, że siostra zwarjowała?
— Nie wiem...
— Nie zawiadomiłeś go pan?
— Zaledwie że go znam, proszę pana... Widziałem go wszystkiego dwa razy u panny Jancelyn.
— Miałeś pan z nim jednak rachunki, skoro omyłka na dwadzieścia tysięcy franków mogła się zakraść w jednym z czeków...
— Nie mówiłem panu o tem — odrzekł Paweł Langenois. — Rachunki, o jakich mowa, miały miejsce pomiędzy bratem i siostrą... Omyłka na moją krzywdę powstała wskutek szczególnej okoliczności.
— Podrobienie czeku to jest fałszerstwo. które panu podoba się nazywać omyłką... Jeżeli tak nalegam niegrzecznie, to tylko dlatego, że tym tylko sposobem natrafić mogę na ślad nędznika, o którym przed chwilą panu mówiłem.
— Nic nie rozumiem...
— Nadejdzie może czas, że pan wszystko zrozumiesz...
— Podejrzywa pan brata Matyldy o zbrodnię?
— Nie oskarżam nikogo, tylko szukam.
— Ja, proszę pana, tylko mogę mu powtórzyć, że brat panny Jancelyn był mi zupełnie prawie nieznanym. Stosunek z nim był mi bardzo wstrętnym. Widziałem go dwa razy... Jeżeli zawinił względem mnie, wybaczam mu i gorzko żałuję, że sprzeczka z nim przyczyniła się do takiego nieszczęścia Matyldy...
— Czy nie może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę pana Jancelyn?